Pamiętajcie. Są dobre małpy i złe małpy. Dobrzy ludzie i źli ludzie.
„Rekiny zabijają rocznie kilkanaście osób” – myślę, gdy pierwsze małpy przemykają po ekranie. Dumne tak, jak dumni potrafią być tylko cyfrowe naczelne ery CGI i blue box. Niepokojąco podobne do żywych aktorów, z mordkami powykrzywianymi w grymasach odegranych przez Andy’ego Serkisa.
Odcinek siódmy nadciąga w składzie, którego jeszcze nie było! Rewolucyjne zmiany, których nikt się nie spodziewał! Nowości powiew, świeżości natchnienie! Albo i nie, taki plot twist. Czytaj dalej >
Wiele lat temu, gdy jako młodzi, piękni chłopcy nagrywaliśmy pierwsze odcinki Nieczystych zagrywek, wiedzieliśmy o świecie tylko kilka rzeczy. 1) Korporacja wcześniej czy później nas wydyma, bo przecież tym właśnie zajmują się korporacje – dymaniem ludzi. 2) Jeżeli nagramy wystarczająco dużo odcinków, to w końcu dojdziemy do takiego momentu, gdy wokół nas pojawią się pieniądze, kobiety i kawior. 3) Pavelo jest o wiele niebezpieczniejszy niż nam mówiono. 4) Zawsze będziemy razem. Dzisiaj, wiele eonów później, zdajemy sobie sprawę, jak bardzo się myliliśmy – także w sprawie punktu czwartego…
„No więc przesłuchujemy świadków w komisariacie, a oni mówią, że Smark Boogie zawsze przyłączał się do gry, a potem uciekał z pulą, i w końcu mieli już tego dosyć. A ja zapytałem jednego z nich, wiesz, zapytałem go, dlaczego dopuszczali Smarka Boogie do gry skoro zawsze próbował uciec z pieniędzmi. Popatrzył na mnie naprawdę dziwnie a potem mówi: 'Musieliśmy mu pozwolić grać… To jest Ameryka.'”
Obojętne ile razy oglądam jutubki z najlepszymi fragmentami „The Wire” – ten dialog zawsze mnie rozbrajał. Bo czy da się trafniej opisać to, co naiwni grafomani nazwali kiedyś „amerykańskim snem”, a co przerodziło się (przynajmniej w rozumieniu człowieka takiego, jak ja, który z Ameryką obcuje tylko dzięki popkulturze) w „amerykańskie rozczarowanie”? Dziś wiem, że David Simon nie wymyślił tej sceny. Ona wydarzyła się naprawdę, a dziennikarzowi z Baltimore opowiedział ją Terrence McLarney – cyniczny, uroczy policyjny geniusz, dowódca brygady w wydziale zabójstw policji w Baltimore.
Siedzę przed komputerem i nie mam w co grać. To znaczy, miałbym w co grać, bo lista gier nieskończonych i nieruszonych jest długa jak sny Cthulhu o zniszczeniu ludzkości, ale nie mogę, po prostu nie mogę się zmusić. Siadam przed konsolą, przeglądam giereczki i nie chcę, po prostu nie chcę dotykać dzisiaj pada ani myszki. Czytaj dalej >
Skoro się rzekło, że wtorek, to wtorek być musi. Nie ma zmiłuj. Atakujemy odcinkiem czwartym, znowu w nietypowym składzie, który w zasadzie stał się już w tym momencie tak samo typowy jak ten drugi.
To nie będzie tekst o recenzentach growych, obiecuję.
Jest coś odświeżającego w nieuczestniczeniu w wyścigu recenzenckim o pierwszy tekst krytyczny w sieci. W związku z Sami Wiecie Czym ominęła mnie cala fala nienawiści i smutku, która wylała się na „Watch_dogs” po premierze, którą po tych kilku tygodniach można skwitować tak: Ludziom nie podobało się, że gra z otwartym światem we współczesnym mieście, na dziesiątki godzin, z setkami misji, nie wyglądała tak, jak na zwiastunie 2 lata temu.
Po raz pierwszy od lat nie musiałem uczestniczyć w całej tej hucpie rozgrywającej się wokół E3, nawet na odległość, z biurowego komputera. Setki newsów, dziesiątki zwiastunów, ploteczki, obrazeczki, przechwałki i o mój Boże, taka następna generacja.