Tomasz czyta: „Gotham Central” i „Catwoman”

Jeżeli lubicie superobohaterów (bo młodość, ideały, peleryny), ale z drugiej strony macie już dość superbohaterów (bo starość, strach otworzyć lodówkę i Nowe 52) to Egmont zrobił wam dwa piękne prezenty. Pierwszy z nich nazywa się „Catwoman” i jest dla tych, co lubią sado-maso, noir i burleskę, oraz tęsknią za zmarłym niedawno Darwynem Cooke’em. Drugi to „Gotham Central” i ubawi przede wszystkim fanów „The Wire” czy „Prawa i porządku”. Oba rozgrywają się w Gotham City. W obu gdzieś tam funkcjonują Batman, Robin i cała plejada ich przeciwników. Ale w obu to nie Batman jest najważniejszy – i bardzo dobrze, bo to buc ze zbyt wielkim ego.

okladki1

Mnie oczywiście bardziej podoba się „Gotham Central”, bo uwielbiam seriale police procedural (czyli te skupiające się raczej na metodach działania policji, a nie pościgach i strzelaninach). To jest oczywiście procedural w uniwersum DC, więc poza papierkową robotą i zbieraniem dowodów zdarzają się tu ludzie strzelający mrozem, albo piromani w antygrawitacyjnych strojach ciem. Poza tym jednak jest to najprawdziwszy, świetnie napisany realistyczny kryminał, którego bohaterami są zmęczeni i cyniczni policjanci z wydział do spraw poważnych przestępstw (trudno powiedzieć, czym ten wydział się zajmuje; z jednej strony chyba superłotrami, ale do superłotrów wzywają zazwyczaj Batmana; z drugiej strony raczej nie zabójstwami, bo gdy do jednego dochodzi, to wkurzają się, że są wzywani; ale z trzeciej strony, cała nowelka „Motyw” to jest klasyczne śledztwo w sprawie porwania i morderstwa, więc jestem w kropce).

gotham centralRzecz piszą Ed Brubaker i Greg Rucka i jeżeli kojarzycie choć kilka komiksowych nazwisk, wiecie już, że jest dobrze. Brubaker lubi mroczniejsze i nieco dziwniejsze klimaty. Widać to zresztą będzie w „Catwoman”, przy której także pracował. Za to Rucka… Rucka to mój ulubieniec, złoty chłopiec amerykańskiego komiksu, koleś od „Whiteout” i „Za królową i ojczyznę” (<3). Rozmiłowany w błyskotliwych, realistycznych dialogach i silnych postaciach kobiecych geniusz, którego stylu nie da się pomylić z nikim innym. I tak właśnie jest w „Gotham Central” – jeżeli poczujecie jakiś zgrzyt w pierwszych zeszytach, zrzućcie to na Brubakera. Dalej, gdy Rucka pisze sam, jest już tylko lepiej, a „Motyw” to moim zdaniem idealny przykład na to, jak napisać fajną opowieść o superbohaterach (albo: w kostiumie superbohaterskim) dla dojrzałego czytelnika. Nie ma tutaj naparzania się po mordach, bomb rozbrajanych w ostatnich chwilach, ani innych karkołomnych idiotyzmów. Jest martwa nastolatka i unurzane w błocie śledztwo, którego rozwiązanie nie daje satysfakcji.

No i Renee Montoya. Chyba najfajniejsza i najciekawsza postać DC Comics. Zwykła glina, która świetnie radzi sobie nie tylko z facetami w rajtuzach, ale i z szowinistycznymi kumplami z pracy. Szkoda tylko, że tom wydany przez Egmont jest okaleczony, a przed nowelką „Pół życia” brakuje wytłumaczenia, dlaczego złoczyńca zachowuje się wobec Renee tak, a nie inaczej. Gdy pierwszy raz czytałem „Gotham Central” byłem tym wstępem urzeczony, ale szczerze mówiąc nie pamiętam już, czy to była część GC i Egmont pokpił sprawę, czy może rozgrywało się to w jakiejś innej serii rozgrywającej się w Gotham (najpewniej to drugie).

catwoman„Catwoman” Darwyna Cooke’a i Eda Brubakera jest zupełnie inne. Owszem, jest tu sporo mroku, ale to ciemność innego rodzaju – wymuszona i teatralna. Nic zresztą dziwnego, bo Cooke nie raz i nie dwa pokazywał, że najbardziej lubi przeestetyzowany noir. Swoją Catwoman odziera wprawdzie z laserów z dupy i super zabawek, ale nie czyni z niej zwykłej śmiertelniczki. To wciąż igrająca ze śmiercią kocica, która ubiera się jak seksualna domina, marzy o diamentach i lubi grać facetom na ego. Choć jej przygody są oczywiście bardziej realistyczne niż typowy dzień w Metropolis, to daleko im do szarej codzienności „Gotham Central”. Zamiast tego Cooke i Brubaker proponują klimat szalonych lat 50. i opowieści szpiegowsko-łotrzykowskich w stylu „Rewolweru i melonika” czy starych odcinków „Mission: Impossible” (jeszcze jako serialu telewizyjnego, a nie hollywoodzkich superprodukcji). A w pierwszych rozdziałach to dzieje się nawet wielki przekręt jak w „Ocean’s Eleven” – i jest to sprawnie poprowadzone i intrygująco rozwiązane.

Nie mówię oczywiście, że taki kierunek serii jest pomyłką. Cenię Cooke’a za własną ścieżkę i rozpoznawalny styl. Po prostu mi się takie klimaty mniej podobają. Podoba mi się za to, że Cooke i Brubaker nie zapomnieli o korzeniach Catwoman. To wciąż wojowniczka o pokrzywdzonych, przejmująca się ćpunami i prostytutkami, a problemy bogatych dzielnic i Prawdziwych (czyt. Dzianych) Przestępców pozostawiająca Batmanowi. Trzeba też przyznać, że jest to wszystko pięknie narysowane (najlepsze, co mogę napisać o „Gotham Central” to, że JEST narysowane). Cooke ma bardzo charakterystyczną kreskę, przywodzącą na myśl mieszankę pin-up girls, cartoonu i klasycznego noir. Efekt na pierwszy rzut oka może się wydawać dziwny i dziecinny, ale warto dać temu szansę – szybko podchwycicie. A jak już podchwycicie to zapraszam do „Nowej Granicy” – wydanego niedawno w serii DC Deluxe kilkusetstronicowego kolosa o korzeniach bohaterów DC. Głupie to jest straszne, dużo laserów z dupy i Wielka Zła Wyspa (sic!), ale narysowane tak, że dech zapiera (patrz niżej)

nowa granica

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.