Mam problem z pisaniem o komiksach dla dzieci, bo ani nie jestem dzieckiem, ani nie mam dziecka. To trochę paradoks, bo było nie było, komiks stereotypowo kojarzony jest z „niepoważnym” medium skierowanym właśnie do dzieci, a ja będąc dzieckiem nawet komiksów nie czytałem (poza rzadkimi przygodami z Asterixem), wszedłem w nie na poważnie w liceum i to od razu od „Strażników”, „Sin City” i „Hellboya” więc pomijając nawet superbohaterski chłam – chyba zresztą dlatego nie mam dziś litości ani sentymentu do tasiemców Marvela, nawet sfilmowanych.
Bohaterką „Bajki na końcu świata” Marcina Podolca jest kilkuletnia Wiktoria i jej suczka Bajka, podróżujące przez świat zniszczony apokalipsą w poszukiwaniu rodziców dziewczynki. Jak to w tego typu historiach, dziewczynom przydarzają się przygody, raz jest lepiej, raz gorzej, ale ogólnie radzą sobie nieźle, przyjaźń zwycięża, a po bliższym poznaniu, straszne strachy okazują się być dużo mniej straszne, niż sobie dziewczyny w głowie uroiły. Postapokaliptyczny szafaż to ciekawa decyzja artystyczna, ale szczerze mówiąc nie poczułem, by jego ciężar został jakoś poważnie potraktowany. Upadek cywilizacji, zagłada ludzkości, śmierć niemal całej flory i fauny czy nieuchronny koniec, to nie są tematy nad którymi Wiktoria i Bajka by jakoś specjalnie myślały. Zdają się też nie czuć ciężaru tego, co się wydarzyło. Zamiast więc opowieści o zagładzie (a postapokalipsa chyba zawsze w jakiejś mierze powinna być o zagładzie), mamy opowieść o zagubionym dziecku i psie, muszących radzić sobie z „dorosłymi” wyzwaniami. Ich rozwiązanie przychodzi jednak dość łatwo, i choć „Bajka na końcu świata” niesie w sobie kilka fajnych morałów o tym, że nie wszyscy, którzy chcą ci pomóc są dobrzy i nie wszyscy, którzy groźnie ryczą są źli, to Podolec serwuje je zbyt bezproblemowo – przynajmniej na mój gust. Ja – cały czas tak samo bezdzietny, jak na początku tego tekstu – jestem jednak wyznawcą trudniejszych lekcji i konfrontowania dzieci ze smutkiem i stratą, a także ważnymi pytaniami i poważnymi konsekwencjami. Bo po co inaczej sięgać po postapo?
Co do rysunków – „Bajka na końcu świata” to komiks Marcina Podolca i narysowany jest dokładnie tak, jak byście się spodziewali. Kreska jest lekka i przejrzysta, kolory świetnie dobrane, czytelne kadrowanie dynamizuje akcje tam, gdzie coś się dzieje i uspokaja, gdy czas na zadumę. Mi się podoba, a dzieciakom na pewno spodoba się jeszcze bardziej.
Ms Marvel. Niezwykła i Pokolenie czemu
W podstawówce nie czytałem zbyt wielu komiksów i gdyby w tamtych czasach ukazywała się Ms Marvel, to dziś bardzo bym żałował. Bo napisana przez G. Willow Wilson postać Kamali Khan to jedna z najfajniejszych nastoletnich postaci komiksowych, z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia. Nie tylko dlatego, że to samoświadoma, odważna i odpowiedzialna muzułmanka, czyli spełnienie wszystkich moich lewackich snów o dyktaturze politycznej poprawności tańczącej na kurhanach nacjo-konserwatywnych białych samców, ale i dlatego, że Kamala jest po prostu zabawna, przekonująca i bardzo dobrze napisana. To jedna z tych postaci, do których od razu pałasz sympatią, z którymi się identyfikujesz, i które chcesz przedstawić swoim znajomym. Tak dobrze poprowadzona, że czasem aż za dobrze, bo kiedy w „Pokoleniu czemu” wpada w monolog na temat swojego pokolenia i krytykuje starszych za wmawianie różnej maści milenialsom i postmilenialsom, że są nic nie warci, to brzmi tak słusznie, że aż trochę niewiarygodnie.
Główna intryga dwóch pierwszych tomów opowiada o starciu z Wynalazcą – nękającym New Jersey genialnym psychopacie, wykorzystującym do swoich Niecnych Celów™ zdołowane i przekonane o własnej beznadziei dzieciaki. Kamala chciałaby sobie z Wynalazcą radzić sama, ale w drugim tomie pomagają jej najpierw Wolverine (który, mam wrażenie, nigdy nie użyłby słowa „sorewicz”, a jednak tłumacząca tom Anna Tatarska wciska mu je w usta) a później Lockjaw i kilku innych Inhumans. Pod względem intrygi, zwrotów akcji i scen akcji nie dzieje się tu niestety nic ciekawego. Scenariusz G. Willow Wilson to typowa, sprawnie zrealizowana opowiastka superbohaterska, której nie niosą żadne odkrycia czy fabularne wygibasy, ale sympatyczne postaci i doskonałe dialogi.
I tak, poruszmy jeszcze TEN TEMAT. Najfajniejsze w Ms Marvel jest to, że najmądrzejszy morał komiksu podawany jest tu podskórnie, bez żadnych monologów i wielkich słów. Tak, Kamala jest muzułmanką. Tak, jej odmienność koresponduje z odmiennością Inhumans czy mutantów (w sensie: to zwykli ludzie, tylko nie tacy jak ty). Ale nie, nikt tu nie robi z tego wielkiego dramatu. Głęboko wierzący brat jest złośliwcem, nie dlatego, że jego duszę przeżarł radykalny islam i zaraz zapisze się do ISIS, ale dlatego, że starsi bracia bywają złośliwcami. Miejscowy imam to nie żaden nawiedzony terrorysta, ale sympatyczny starszy pan, wygłaszający kwestie w stylu: „Od dziesięciu lat uczę w tym meczecie młodzież. Jeśli wciąż muszę ostrzegać cię przed Szatanem i chłopcami to powinienem stracić pracę” czy „Gdybym tak zrobił (truł ci, że masz być grzeczna – przyp. T.P), zignorowałabyś moje słowa”. Rodzice Kamali martwią się o nią nie dlatego, że chcą sprzedać cnotę córki jakiemuś podejrzanemu szejkowi, ale dlatego, że Kamala ma przed nimi sekrety i wraca zbyt późno do domu. I jeżeli macie z tym problem, to cóż… macie problem. Sztuka nie jest od tego by powielać stereotypy i utwierdzać bigotów w ich błędnych przekonaniach, ale by je rozbrajać. Sztuka ma nas do siebie zbliżać i pomagać się rozumieć. Muzułmanów jest 1,5 miliarda na świecie i naprawdę nie każda opowieść, w której występują, musi być ostrzeżeniem przed tą garstką radykałów, przed którymi trzęsie portkami każdy polityk i populista na północ od Kairu. „Ms Marvel” nie robi z religii, pochodzenia i koloru skóry Kamali żadnego problemu, bo to po prostu nie są problemy. To ona – wyszczekana, nastoletnia muzułmanka, ratująca New Jersey przed szalonym geniuszem. W XXI wieku. Handluj z tym.
PS Jest „Ms Marvel” także niesamowicie dobrze narysowana. Zazwyczaj w masówce od DC i Marvela ignoruję warstwę graficzną, bo wszystkie te komiksy wyglądają jakby zeszły z rysowniczej taśmy produkcyjnej, ale Alphona Wyatt (rysunki), Jacob Wyatt (rysunki) i Ian Herring (kolory) odwalili kawał dobrej roboty. Jest lekko, kolorowo, pomysłowo i trochę karykaturalnie – zwłaszcza wobec Ms Marvel i jej plastycznego ciała (i, jak się okazuje, twarzy). Alphonie niektóre pojedyncze kadry w scenach akcji mogłyby wychodzić czytelniej, ale to niewielka cena w zamian za dostarczane przez nią tony charakteru.