Tomasz czyta: „Top 10”

Alan Moore jest szalonym geniuszem i „Top 10” to kolejny komiks, który tego dowodzi.

Już samo miejsce akcji jest magiczne. Neopolis to wybudowane w latach 40., przez nazistowskich naukowców, miasto dla superbohaterów. Rzecz w tym, że kiedy Alan Moore tworzy miasto dla superbohaterów, to nie jest to zwykłe miasto, w którym po prostu żyją superbohaterowie, ale najdziwniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek zobaczysz i jednocześnie przekonująca multiwymiarowa metropolia, o której myślisz: „ok, to totalnie mogłoby tak wyglądać”. Neopolis przypomina więć Nowy Jork z filmów z lat 80. na sterydach. I z krasnalami. I międzywymiarowymi portalami. Borykające się z przeludnieniem, rozwarstwieniem społecznym i przestępczością. I z epidemią HIV (nazywającym się tu STORM) szalejącą na ulicach i nastoletnimi prostytutkami, próbującymi w tym wszystkim przetrwać. Neopolis jest ludne, pstrokate i chaotyczne. W każdym zaułku czeka tu przygoda, albo seryjny morderca. A każdy mieszkaniec ma swoją historię do opowiedzenia.

Ale przecież Moore, nie byłby Moore’em, gdyby na tym poprzestał. Neopolis jest więc nie tylko miejscem magicznym, ale i cholernie realistycznym. Ma swoje problemy społeczne. Biedniejsze dzielnice. Sfrustrowanych obywateli. Ma wreszcie posterunek – tytułowy Top 10 – którego funkcjonariusze borykają się każdego dnia z codzienną służbą. Bo „Top 10” to przede wszystkim superbohaterski, policyjny procedural odpowiadający na pytanie: „jak wyglądałaby praca supergliniarza w supermieście superbohaterów?” A wyglądałaby z jednej strony super, z drugiej – nudno. Bo śledztwo w sprawie martwego dilera narkotykowego czy odcinającego ludziom głowy seryjnego mordercy, to tylko dwa wątki. Przysypane szarą codziennością w rodzaju szczególnie drastycznego wypadku na powietrznej autostradzie, powtarzających się interwencji w sprawie awantury domowej czy rutynowego dyscyplinowania prostytutek.

Najpiękniejsze w „Top 10” jest to, że Moore’owi, Ha i Cannonowi udaje się z tego kolorowego chaosu wycisnąć prawdziwą, ludzką opowieść. To komiks przede wszystkim o ludziach i o tym, jak piękna jest różnorodność. Neopolis zamieszkują herosi, bogowie i kosmici; wyznawcy diabła, chrześcijanie i prawdziwi nordyccy bogowie; istoty mityczne i postaci wprost z wykręconej wyobraźni autorów; międzygalaktyczne gwiazdy porno, gadające psy, geje i lesbijki; roboty, owady, gadające posągi i dwugłowe kobiety… Ale wszyscy z nich są… cóż, ludzcy. Mają swoje wady i zalety. Bywają draniami, rasistami i altruistami. Borykają się z traumami i uprzedzeniami otoczenia. Są zakompleksieni i pełni wad. A przy tym piękni w swojej inności. I „Top 10” jest przede wszystkim właśnie hymnem na cześć tej inności. Opowieścią o tym, że świat byłby lepszym miejscem, gdybyśmy po prostu akceptowali siebie nawzajem. Nie zdziwcie się więc, że wzruszy was epizod o zwykłym wypadku drogowym, w którym umiera staruszek i wielki pies – finał tego wątku to moim zdaniem jeden z najpiękniejszych popkulturowych momentów, jakie kiedykolwiek powstały. Jedna z tych, autentycznie wzruszających chwil, które mogą służyć jako odpowiedź na zadawane co jakiś czas pytanie: „dlaczego ty to właściwie czytasz?”.

Jeszcze jedna uwaga. Komiks Moore’a, Ha i Cannona trzeba czytać uważnie. To nie jest jedna z tych historii o facetach w spandexie, przez którą brniesz od sceny akcji, do sceny akcji, przelatując ponad pompatycznymi monologami. Tutaj każdy kadr wypełniony jest detalami i dopowiada jakieś szczegóły o świecie przedstawionym. Drugi i trzeci plan zaludniają miliony niesamowitych postaci, tak pomysłowych, że każda z nich zasługiwałaby najpewniej na osobną historię. W „Top 10” wyłazi też z Moore’a – ponurego maga, który lubi nienawidzić – niepoprawny kawalarz. Grafitti w toalecie baru dla bogów: „Edyp dyma swoją starą”. Przelatujący w tle Tom the Train. I Atomówki. Kościół Wielkiej Dziury W Ziemi. Supernastolatki czytające komiksową serię „Businessman”. Alternatywna Ziemia, na której Cesarstwo Rzymskie nigdy nie upadło (celnicy pytają podróżnych, czy nie wwożą „pornodzbanków, złotych skór i cudzych bogów”). Ba, jeden z najlepszych i najśmieszniejszych wątków „Top 10” to poboczna opowiastka o supermyszach nawiedzających mieszkanie matki jednego z bohaterów. I, co najlepsze, nie jest to tylko naprawdę śmieszny, dobrze pociągnięty żart, ale jednocześnie komentarz do zawiłych, skomplikowanych opowieści o superherosach. Narysowany tak, że czapki z głów.

Piszę o „Top 10” w samych superlatywach, bo i trudno mi w przypadku tego komiksu wyjść z pozycji fanboja. Jest tu wszystko, czego oczekuję od popkultury. Miliardy doskonałych pomysłów. Tony inteligentnego poczucia humoru. Pełnokrwiste postaci, z których dramatami łatwo się identyfikować. Mądra i słuszna pochwała różnorodności. Świetnie napisane dialogi. Doskonale współgrające z duchem opowieści rysunki. Autentycznie, kurde, wszystko. Bardzo szczerze: musisz to mieć i musisz to znać.

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.