Tomasz czyta: „Kościsko” i „Będziesz smażyć się w piekle”

Ostatnio było o dwóch bardzo udanych polskich komiksach, więc teraz znów o dwóch polskich – dużo mniej udanych.

okladka-668

Najpierw musicie wiedzieć jedno. Ubóstwiam Karola Kalinowskiego. Kochałem jego „Kaerelki”, rozczulała mnie olsztyńska „Liga Obrońców Planety Ziemia”, uwielbiam „Łaumę”. Ba, nawet „Yoel” to jest moim zdaniem fajny, polski komiks z Benem Affleckiem – a o ilu polskich komiksach można coś takiego napisać? Karol jest też moim osobistym znajomym i, mam nadzieję, przyjacielem, z którym czasami, zbyt rzadko, się upijam, a w swojej karierze zrobiłem dwa długie wywiady i z jednego jestem dumny.

Ale „Kościsko”, niestety, mnie rozczarowało. Bo jest to komiks, który mógł być wielki. A nie jest.

Od początku jednak: „Kościsko” to opowieść o poczciwej polskiej mieścinie, zamieszkanej przez bardzo dziwnych ludzi i jeszcze dziwniejsze stworzenia. Fabuła startuje, gdy przeprowadzają się tutaj ojciec (przyszły bibliotekarz w Kościsku) i jego 10-letni syn. Oczywiście zaraz okazuje się, że nie będzie to spokojna przystań, na jaką liczyli, bo miasteczko ma swoje straszne i urocze tajemnice.

skan1-700Graficznie KRL prezentuje tu absolutnie najwyższy światowy poziom. Serio – Kościsko, w kategorii komiksu Young Adult to jest liga Disneya i „Trzech cieni” Cyrila Pedrosy (swoją droga, byłego rysownika Disneya). I jest to jakiś smutny żart, że Karol nie pławi się w bogactwie, jako współautor wysokobudżetowych filmów animowanych, które na całym świecie zarabiają miliardy dolarów. Czytanie jego kolejnych komiksów to niesamowite doświadczenie, bo widać, jak z albumu na album rozwija się jego talent. Jak znikają te wszystkie brudy, które irytowały jeszcze w „Yoelu”. Jak łagodnieją postaci, uspokaja się kadrowanie. Trudno mi sobie wyobrazić, że po „Kościsku” może być jeszcze lepiej, ale wierzę, że będzie – po „Łaumie” też myślałem, że to jest już szczyt Karolowych możliwości i okazało się, żem głupi.

skan2-700Fabularnie jednak „Kościsko” ma jedną wadę – olbrzymią, przytłaczającą i ciążącą na ocenie całości. Jest za krótkie i zbyt płytkie. Rozwija się zbyt szybko  i za szybko się kończy. Nie pozwala przywiązać do bohaterów, ani poczuć ciężaru wydarzeń.

Niby jest to opowieść o miasteczku, ale Karol dał sobie zbyt mało czasu i miejsca, by to miasteczko przedstawić czytelnikowi. Postaci jest sporo i praktycznie wypychają się nawzajem z kadrów. W efekcie te, które w finale okazują się kluczowe, poznajemy w 1-2 anegdotycznych scenach i nie mamy szans się do nich przyzwyczaić. Epizodyczne zaś pozostają niezrozumiałe (dlaczego automobil?) i nierozwiązane. Nie mówiąc już o tym, że w tak krótkiej historii nie sposób wytworzyć klimatu miejscówki. Kościsko nie jest więc Kościskiem-pełnoprawną lokacją, ale jakimś tam miasteczkiem, zbiorem anonimowych domków i ulic, które migają w tle, bo nie mieliśmy czasu ich uważnie obejrzeć.

skan5-700Jeszcze gorzej rzecz ma się z postaciami ze słowiańskiej mitologii. Są świetnie narysowane i widać w nich niesamowity potencjał, ale „wielkie odkrycie” kto jest kim i dlaczego, następuje w zasadzie tuż po tym, jak je poznaliśmy. Chociażby nowa sympatia taty: przecież ona pojawia się w 2 (słownie: dwóch) scenach. Albo tajemnicza dziewczynka ™ – ona z kolei dostaje JEDNĄ (liczbowo: 1) scenę, nim okazuje się, że w zasadzie to a) powinniśmy ją lubić, b) jest bardzo ważna dla głównych bohaterów, c) skrywa tajemnicę, d) okazuje się ABSOLUTNIE KLUCZOWA dla fabuły!

Zdaję sobie sprawę z realiów – dla pojedynczego rysownika, będącego jednocześnie scenarzystą, rysowanie komiksu to żmudna robota na lata. Z czysto ludzkiego punktu widzenia rozumiem więc, dlaczego ten komiks nie jest dłuższy i gęściejszy (a może fantazjuje, może KRL od początku miał taki zamysł na album?). Ale w efekcie zamiast w „Kościsko” się wgryźć, czytelnik się po nim prześlizguje. To nie jest opowieść, to 30-minutowy odcinek.

pieklo1

Za to do Krzysztofa „Prosiaka” Owedyka nigdy nie miałem sentymentalnego podejścia. „Ósmą czarę” sobie cenię, jednak czytałem zbyt późno – dorosłym już będąc, a nie zbuntowanym nastolatkiem, który łyknąłby ten bunt przeciwko Bogu z dużo większym smakiem. Później trzymałem się od Prosiaka z daleka, bo po prostu nie czułem się kompetentny  w tej konkretnej działce. Miałem wrażenie, że pisząc o nim trzeba by wchodzić w historię polskiego punku i jakiś głęboki komiksowy underground z lat 90. Że inaczej bym Owedyka i jego komiksy skrzywdził, bo przecież to Ikona i Legenda.

Ale „Będziesz smażyć się w piekle” to klasyczna powieść graficzna, której zrozumienie, ani odczytanie nie wymaga jakiś wielkich kompetencji i szczegółowej wiedzy historycznej. Ot, mamy przed sobą 300-stronicowy komiks obyczajowy. Zamkniętą całość, z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem. Fikcyjną, ale niby opartą na faktach (jeżeli wierzyć notce wydawcy).

pieklo3Owedyk opowiada o zespole Deathstar, światowej sławy metalowej kapeli, do której zostaje przyjęty Tarantul – sympatyczny, długowłosy idealista, co gra o zagładzie i Szatanie, ale w cywilu ma fajną żonę, sympatycznego kota i jedno z najlepiej napisanych dzieci w polskim komiksie. Deathstarem rządzi Lord Solo, pełnoetatowy pojeb i sknera, który metal bierze bardzo serio (np. odgryza gołębiom głowy na koncertach), a do tego świetnie na tym zarabia. Kapela jest w zasadzie jego własnością, a pozostali muzycy to zarabiający grosze „najemnicy”, których Solo ma w garści i na śmieciówce. Są w Deathstar jeszcze trzy postacie – karłowaty Ślązak (gwara jest super!), sympatyczny oldskulowiec i menadżer równie pazerny jak Solo.

Trudno w zasadzie powiedzieć, czym jest „Będziesz smażyć się w piekle”, bo tak:

1) Nie jest to komedia obyczajowa o współczesnej Polsce. Na to jest zbyt przerysowana, zbyt powierzchowna i za mało polska. Ok, ważnym wątkiem komiksu są typowo polskie warunki zatrudnienia i wieczne problemy z kasą, i małe mieszkanko, i zapierniczanie PKP w tę i we w tę. Ale to jednak zbyt mało by mówić o OBRAZIE POKOLENIA czy w ogóle POLSCE. Ta Polska jest tu tylko miejscem akcji, niczym więcej. Nie szkodzi, nie każdy komiks musi być o Polsce.

pieklo42) Nie jest to dobry obyczaj, chociaż mógłby być. Wyobrażam sobie, że gdyby Owedyk skupił się nieco na postaciach, zrezygnował z karykaturalnych ich wizerunków i pogłębił psychologię, skleiłby świetną opowieść z bardzo łatwymi do polubienia bohaterami. Zamiast tego postaci są przerysowane (zwłaszcza Lord Solo), a najciekawszy wątek zostaje potraktowany po macoszemu (SPOILER do końca punktu) Mnie osobiście to straszliwie smuci, bo kiedy wątek rakowy się wyłonił pomyślałem: „oho, zaczyna się robić ciekawie” – zwłaszcza, że sekwencja dowiadywania się o chorobie rozrysowana jest rewelacyjnie. Owedyk wychodzi z niej jednak rozczarowującym unikiem. Ciężka, być może śmiertelna choroba dziecka zostaje sprowadzona do pieniędzy, które pojawiają się znienacka, bo tak chciał duch historii. Później o chorobie nie ma już mowy. Psuje to totalnie efekt dramatyczny i odbiera opowieści wiarygodności. Ok, pieniądze na leczenie to jedno, ale pieniądze to nie jest jedyny (i nawet nie najciekawszy) temat przy tak ciężkim schorzeniu. A skonfrontowanie tych sympatycznych bohaterów z chemioterapią i dramatem życiowym prawdziwszym niż: „szef mojego zespołu to skąpy Władca Piekieł”, mogłoby dać rewelacyjny efekt. Nie daje, bo Owedyk potrzebuje choroby tylko po to, by nakręcić dramatyzm. I tylko tym jest choroba w „Będziesz smażyć się w piekle” – fabularnym wytrychem, zwrotem akcji, odrzuconym, gdy przestaje być przydatny (KONIEC SPOILERA)

pieklo23) Nie jest to historia o metalu, bo zaskakująco mało w tej opowieści metalu. Na okładce pojawiają się okładki płyt (świetnie wykonane), a w środku trochę tekstów piosenek, ale na tym w zasadzie koniec. Nie znajdziecie tutaj odpowiedzi na pytanie, dlaczego metal jest fascynujący, albo chociaż dlaczego fascynuje Tarantula. Nie znajdziecie żadnej refleksji na temat metalowej estetyki (poza być może taką, że to dzieło pojeba mordującego zwierzęta i okradającego ludzi). Jest trochę wynurzeń na temat „starego metalu” i świetny monolog o „metalowym stylu życia” przy okazji oldskulowej metalowej katany, którą nosi jeden z bohaterów. Lecz to jeno krótki błysk. Sygnalizujący, że w tej historii mogłoby być coś więcej i byłoby to super ciekawe. Zwłaszcza dla osób takich, jak ja – które metalu nie rozumieją, ale bardzo by chciały. Niestety metal w „Będziesz smażyć się w piekle” to kolejny scenariuszowy wytrych. Potrzebny o tyle, że na metalowych koncertach dzieją się rzeczy krwawe, co dobrze komponuje się z punktem kulminacyjnym.

Czym więc komiks Owedyka jest? Bezpretensjonalną, dosyć płytką komedią obyczajową nie osadzoną w konkretnych realiach. W której bohaterowie są karykaturalnie przerysowani, a poważne problemy są poważne tylko tak długo, jak długo jest to potrzebne dramaturgii – później rozpływają się w powietrzu. Jest też opowieścią o kilku sympatycznych postaciach, które bardzo łatwo polubić, ale trudno się z nimi utożsamić. Narysowaną bardzo sprawnie, dokładnie tak, jak powinny być rysowane takie historyjki, ale jednak powiastką na jeden wieczór. O której następnego dnia już nie pamiętamy, ale zapytani o nią odpowiadamy: „aaa, tamta, no spoko, spoko”.

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.