11 września to dobry moment na podzielenie się kilkoma uwagami o serialu „The Looming Tower” na podstawie książki Lawrence’a Wrighta. Bedzie w punktach:
1. To bardzo dobry, trzymający w napięciu serial, ze świetną rolą Jeffa Danielsa. Pokazujący, że walka z terroryzmem to przede wszystkim żmudna robota wywiadowcza, zbieranie dowodów, budowanie sprawy etc., a nie spektakularne akcje komandosów. Ostatni odcinek, zatytułowany po prostu „9/11” nakręcony jest z dużym wyczuciem, bez epatowania dramatem, ale i bez uciekania od ciężaru tego, co się wydarzyło. Moja Iwona ryczała i wcale mnie to nie dziwiło, bo też miałem gulę w przełyku.
2. Czasami niestety przebija się jednak taniość produkcyjna lub niedoświadczenie Hulu w robieniu prawdziwej telewizji. Aktorzy dość nierówno grają – zwłaszcza Tehar Rahim, jako Ali Soufan – dekoracje bywają dyskusyjne, a niektóre sceny są oświetlone tak, jakby kręcono je przy niskim budżecie i kiepskim sprzętem. Można też trafić na tani kicz, wprost z opery mydlanej. Najlepszym tego przykładem jest motyw chłopca, który ze zbombardowanego obozu trafia wprost w objęcia Al-Kaidy, a później na łódkę uderzającą w USS Cole. To wulgarne i prostackie. Podobnie nieprzekonujący i wyciskający łzy z oczu jest wątek Boba Chesneya poszukującego w gruzach kenijskiej ambasady kobiety, którą dopiero co poznał (przy okazji: wysokiej funkcjonariuszki CIA).
3. Głównym problemem filmu jest dla mnie nieumiejętne przedstawienie motywacji stojących za ukrywaniem danych przez CIA. W książce nie było to problemem, bo Wright nie musiał wchodzić do głów agentów, po prostu, jako reporter pisał, jak się zachowywali. W serialu to są jednak konkretne postaci, ludzie z krwi i kości i kiedy robią coś nielogicznego, a później ciągną to przez kilka odcinków, to chciałbym się dowiedzieć, dlaczego to robią.
4. Diane March to zresztą najsłabsza postać serialu. Może wynika to z faktu, że jest zbitką kilku prawdziwych postaci, więc jej motywacje się rozmywają. Ale mnie najbardziej ubodło tanie psychologizowanie tej postaci, tłumaczenie jej postępowania zapatrzeniem w Martina Schmidta. Rozumiem, że chodziło o zbudowanie pozycji Schmidta, ale wyszło nie tylko nieprzekonująco, ale i seksistowsko (wiadomo, że jak wysoko postawiona baba ma silne przekonania, to najprawdopodobniej dlatego, że zadurzyła się w facecie z silnymi przekonaniami). Z kolei nieźle zagrany i umotywowany jest sam Schmidt (bazujący na Martinie Scheuerze). Jego zaciekłość i wiedza robią wrażenie i trochę szkoda, że serial tak otwarcie robi z niego czarny charakter. To był jednak człowiek, który miał olbrzymią wiedzę na temat Al Kaidy i przez wiele lat walczył, by CIA dostrzegła zagrożenie. Człowiek, który miał rację, ale większość kariery spędził na bocznym torze. Jego taktyka okazała się chybiona, a konsekwencje katastrofalne, ale łatwo nam to oceniać po fakcie.
5. Największym grzechem serialu wobec książki jest dobór materiału. Książka tłumaczyła skąd się wzięła nienawiść Ben Ladena wobec Ameryki, mówiła, że 9/11 wynikał z bardzo skomplikowanych procesów społecznych i religijnych zachodzących na Bliskim Wschodzie. Pokazywał terrorystów, jako ludzi. A co najważniejsze bardzo szczerze mówił o celach Al Kaidy, które udało im się spełnić co do joty – napuścić na siebie światy Zachodu i islamu, sprawić, że islam na zachodzie będzie się kojarzył tylko z radykalną, upolitycznioną wersją tej religii. Tego w serialu nie ma w ogóle. Wierchuszka Al Kaidy to zbiór enigmatycznych, mrocznych figur, które z drugiego końca kontynentu dyrygują nieludzkimi zamachami. Sami zamachowcy, będący dość rozbudowanymi postaciami, nie rozmawiają w ogóle o religii i ideologii, przez co widz nie ma szansy zrozumieć ich postępowania. W rezultacie z książki skupiającej się przede wszystkim na tym, dlaczego doszło do 9/11, powstał skupiony na amerykańskiej perspektywie serial o tym, dlaczego nie powstrzymano 9/11. Jakby 9/11 było jednostkowym problemem, wydarzeniem wyrwanym z kontekstu. To wciąż bardzo ciekawa historia, ale nawet w połowie nie tak fascynująca, jak ta opowiadana w książce.
6. Ben Ladena prawie w tym serialu nie ma. Pojawia się oczywiście w dialogach i jest dość długie nagranie wywiadu z nim (prawdziwym, nie granym przez aktora), ale poza tym jest niemal bondowskim evil mastermindem. Troszkę więcej jest na ekranie az-Zawahiriego i z tych scen udaje się stworzyć w miarę spójną postać, ale i tak szkoda, że nie ma tego więcej. Nawet nie dlatego, że „druga strona”, ale dlatego, że Zawahiri to jest akurat fascynująca postać, ze skomplikowaną przeszłością, która świetnie nadawałaby się do opowiedzenia w serialu (fun fact: wiecie, że człowiek nr 2 w Al Kaidzie, współodpowiedzialny za 9/11, najprawdopodobniej wciąż żyje?).
7. Wydaje mi się, że w serialu mocniej uwypuklono wpadki i niekompetencję ekipy Busha (zwłaszcza Condoleezzy Rice – dobre odmieniam imię?). Przynajmniej takie jest moje, subiektywne odczucie, mogące wynikać z tego, że tutaj Amerykanie są zawsze na pierwszym planie, zaś w 2/3 książki poświęcone było Ben Ladenowi. Lubię to, bo nigdy dość potępiania Busha i jego ludzi i tego, jak poprzestawiali klocki i doprowadzili do wojny, w której zginęło 600 tys. ludzi (200 razy więcej niż w zamachach 9/11).
8. Czy polecam? Tak. Ale jako widowisko, a nie źródło wiedzy na temat tego, co się wydarzyło. Bo serial „The Looming Tower” oferuje doskonale znaną, amerykańską perspektywę. Dokładnie tę samą, której się nasłuchacie dziś w TVN24 czy Fox News. Jeżeli będziecie oglądać z tym zastrzeżeniem, to możecie się świetnie bawić, co jakiś czas sięgając po źródła, by sprawdzić czy naprawdę tak było. Obawiam się jednak, że bezkrytyczne i bezkontekstowe wchłanianie „The Looming Tower” może wykrzywić spojrzenie.
tomek pstrągowski