Tomasz czyta: „Codzienna walka”

Bardzo podoba mi się myśl Olgi Wróbel, więc może od niej zacznę – „Codzienna walka” to komiks, który idealnie ilustruje, dlaczego światu potrzebne są powieści graficzne.

Codzienna walka okładkaDać materiał, który mieli Manu Larcenet jakiemukolwiek pisarzowi, a wyszłaby z tego monumentalna powieść na 800 stron. Tomiszcze dla nielicznych, które nawet nałogowi czytelnicy konsumowaliby przez tydzień. Larcenet uwija się na 230 stronach, a lektura tego wszystkiego trwa 3-4 godziny. I nie tylko nic nie traci, ale jeszcze zyskuje. Ot chociażby zderzając ciężar losu swojego bohatera z humorystyczną kreską, przywodzącą na myśl raczej zabawne gazetowe paski. Albo rysując fotografie, które pstryka główny bohater. Albo wciskając w rozgadany album stronę ciszy, nieme kadry z wyburzania stoczni czy duży kadr z siedzącą samotnie starszą kobietą.

Larcenet opowia o kilku (kilkunastu?) latach życia fotografa Marco. Faceta, który jeździł kiedyś do miejsc takich, jak Uganda czy Birma, ale jest już tym zmęczony, więc robi sobie przerwę i próbuje poukładać życie we Francji. Wychodzi mu to raz lepiej, raz gorzej, bo wprawdzie zakochuje się w świetnej dziewczynie, ale nie bardzo układa mu się z bratem, odnaleźć się na „współczesnym rynku pracy” nie umie, a relacja z chorym na Alzheimera ojcem jest tak poruszająca, że warto by poświęcić jej osobny tekst.

Czytelniczym bestsellerem 2016 roku była powieść  „Małe życie” autorstwa Hanyi Yanagihary. To książka, której wielką ambicją jest uchwycić ludzki los i spróbować pokazać całą jego złożoność. Czemu o tym piszę? Bo Yanagihara ponosi klęskę tam, gdzie triumfuje Larcenet. Postaci z „Małego życia” są tworami literackimi i czytelnik niemal przez cały czas o tym pamięta. To konstrukty ze słów, których zadaniem jest wywoływać emocje i nieść fabułę. I bardzo często wywiązują się z tego zadania doskonale – nie zrozumcie mnie źle, „Małe życie” to świetna powieść i miejscami naprawdę porusza. Ale w „Codziennej walce” mamy człowieka z krwi i kości. W Marco nie widać autorskiego cynizmu, nie sprawia wrażenia „projektu”. To ktoś, w czyje życie angażujemy się nie dlatego, że tak chciał autor, ale dlatego, że tak jakoś wyszło – ot, przeczytaliśmy 20 stron i nagle obudziliśmy się 230 stron później, rozczarowani, że to już koniec, całkowicie zanurzeni w życie fikcyjnej postaci, przejęci jej troskami, dotknięci klęskami i natchnieni sukcesami.

640-2Jak każdy artysta, który chce coś powiedzieć o „prawdziwym życiu” zdarza się Larcenetowi błądzić. Bywa, że popada w nieznośny banał (jest tu na przykład postać mądrego staruszka, który okazuje się bardzo skomplikowaną i przekonującą postacią, ale zdarza mu się powiedzieć coś w stylu: „będzie pan musiał wziąć się w garść jeśli zmieni pan swoje życie, stanie się bardziej uważny na wszystko, co pana otacza, ponieważ, jak w przypadku dziecka, będzie od tego zależeć pańskie życie”), a w końcówce gubi gdzieś zwinność, z jaką łączył prozę życia z wielką polityką i każe czytelnikowi wysłuchać kilkustronicowego wykładu na temat WSPÓŁCZESNYCH PROBLEMÓW i PROCESÓW SPOŁECZNYCH. Ale nawet w tych momentach słabizny jest „Codzienna walka” ciekawsza, niż wszystko, co mogliście przeczytać w 2016 roku. Może poza „Słowackiego”, z którym łączy „Codzienną walkę” umiłowanie do prozaiczności, człowieczeństwa i odnajdywania w świecie nieoczekiwanych przejawów poezji (w „Słowackiego” jest to poezja pisana wprost, w „Codziennej walce” chodzi raczej o „liryczną atmosferę”, jeżeli coś takiego w ogóle istnieje).

Powieść graficzna Larceneta jest komiksem właśnie o tym, o czym mówi jego tytuł – o codziennej walce z życiem. W ujęciu Francuza jest to starcie trudne, ale do wygrania. Dające człowiekowi cholerną satysfakcję już z tego tylko powodu, że w nim uczestniczy. Teraz, gdy to piszę, zadaję sobie pytanie, czy nie jest to podejście zbyt optymistyczne i naiwne. Ale czytając, absolutnie nie miałem takich wątpliwości. Kupowałem perspektywę Larceneta i jego bohaterów. Perspektywę, którą najłatwiej byłoby streścić tytułem innego wybitnego komiksu: „It’s a Good Life, If You Don’t Weaken”.

640-3Nie byłbym sobą, gdybym nie pozachwycał się też nieco polityczno-społecznymi wątkami „Codziennej walki”. Bez obaw – to wciąż komiks przede wszystkim o jednym człowieku i jego prozaicznym losie. Ale jak każdy wybitny twórca (zob. David Simon i „The Wire”), Larcenet zdaje sobie sprawę, że na nasze życia oddziałują siły, do których nie lubimy się zazwyczaj przyznawać. Więc najpierw w tle, a później już bardzo na pierwszym planie, dzieje się w tym komiksie także Francja pierwszej dekady XXI wieku. I jest to nie tylko opowieść o wielkiej klęsce francuskiego socjalizmu, ale i o tym, jak znaleźliśmy się dzisiaj w tym dziwnym miejscu razem z Trumpem, Kaczyńskim, a za chwilę Le Pen.

Przeczytajcie tylko fragmenty z pewnego wątku.

Rozgoryczony młody stoczniowiec, głosujący na Front Narodowy:

„Ja zostałem tutaj, nie wiem nawet, gdzie jest ta Uganda… Prawda jest taka, Marco, że tę odrobinę, która mi została kawałeczek po kawałeczku mi odbierają… Kobita, mała, praca, dom, pieniądze… Same z tym kłopoty. Nie mogę z nich wyjść… Więc to prawda, że pierwszy, który się zjawi i mówi mi, że to się może zmienić, cóż, dostanie mój głos. (wiem, że oni chcą mnie wykiwać) Ale wszyscy nas okłamują, nie?”

Stary stoczniowiec:

640„Nie uratujemy stoczni. Jeśli prawo pozwala pracodawcom przenieść swoje zakłady do trzeciego świata, trzeba być cholernym hipokrytą – albo socjalistą – aby dziwić się, że to robią. Poza tym, trzeba sobie uświadomić oczywistość: tak naprawdę wszyscy mają w nosie stocznię. (…) Oczywiście, poczciwe dusze będą krzyczeć, że to skandal. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie krzyczał… Ale w wyznaczonym dniu, kiedy zamkną się prawdziwe bramy prawdziwej hali, bo tak się przecież stanie, poczciwe dusze będą daleko stąd. Ich interesuje ideologia… My musimy stawić czoła rzeczywistości (…) W moim wieku zaprzeczanie porażce niewiele daje”

Redaktor odrzucający reportaż o strajku w stoczni:

„Myśli pan, że jeżeli moi czytelnicy się o tym dowiedzą i może nawet się tym wzruszą, zmieni to los tych ludzi? Poważnie wyobraża pan sobie, że jakiś zryw ludu odwróci bieg spraw? Wyobraża pan sobie hordy obywateli, którzy zrywają się, aby wesprzeć ludową masą tych spośród nich, którzy są najbardziej zagrożeni? „Wielki wieczór”? Ryzykując, że przegapią „Idola”? No, nie żartujmy. Temat, który mi pan przyniósł, nie jest… priorytetowy.”

I jeszcze kilka fajnych cytatów (nie czytajcie, jeżeli zdecydowaliście się już kupić/przeczytać album):

„Dopóki nie wydoroślałem, myślałem, że słowa są oznaką słabości…”

O zbrodniach podczas wojny w Algierii:

„Wszyscy Francuzi w tym uczestniczyli… Jedni z bliska, inni z dalszej odległości. Pański ojciec nigdy nie „przesłuchiwał” żadnego więźnia, jeśli o to pan pyta… Ale ich pilnował… Widział, co im robiono… Był, jak my wszyscy, malutką śrubką w machnie państwa, stworzonej przez wybrańców ludu, którzy za wszelką cenę próbowali zatrzymać Algierię w obrębie Republiki.”

Jeszcze o zbrodniach podczas wojny w Algierii:

„- Jak pan może żyć z tym wszystkim?

– Kiedy człowiek nie umiera, trzeba jakoś żyć…”

O rodzicielstwie:

„Zgodzić się na rolę ojca to nie tylko odrzucić myśl o własnej śmierci, ale także zrezygnować z życia ułomnego człowieka, aby stać się fantazją, która nie ma prawa do błędu.”

dav

O samobójstwie:

„Gdyby on umarł w szpitalu albo w wypadku samochodowym, jestem pewna, że od czasu do czasu przynosiliby kwiaty na jego grób. To, że sam wybrał śmierć, przeraża ich… Jakby to było coś wstydliwego czy nienormalnego… czy tchórzliwego. Chyba ja jedyna jeszcze jestem z niego dumna. (…) Kiedy zobaczyłam jego trumnę, pomyślałam, że jest za mała, że za nic się w niej nie zmieści… A jednak tak. Żywi wydajemy się więksi niż martwi.”

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.