Tomasz czyta: „Skalp” i „Kick-Assy”

Trochę ponarzekałem w poprzednim wpisie na Jasona Aarona, nową gwiazdę amerykańskiego komiksu. Że grzęźnie w stereotypach i jego „Bękarty z Południa” na razie nie zachwycają. Ale już muszę się z tego wycofywać, bo dosłownie dzień później przeczytałem pierwszy tom „Skalpu”. I jestem oczarowany.

okladki2

Na swoją obronę mam tylko tyle, że Egmont wydaje „Skalp” (w którym rysunki Aaronowi zrobił R. M. Guera) w o wiele grubszych tomach, dzięki czemu po pierwszym jesteśmy znacznie dalej w historii niż po wstępie do „Bękartów”. I pewnie, gdybym pisał o pierwszych tylko zeszytach „Skalpu” narzekałbym dokładnie tak samo. Że strasznie to stereotypowe i płytkie. Daje to nadzieję, że, gdy wejdziemy głębiej w „Bękarty” okaże się, iż tylko początek miały taki przeciętny.

Ale zacznijmy od narzekania. To co mnie najbardziej wkurza w obu komiksach to zamiłowanie Aarona do facetów macho w stylu późnych lat 70. i wczesnych 80. Zarówno w „Skalpie”, jak i w „Bękartach z Południa” główni bohaterowie to faceci nad facetami („Bękarty” noszą nawet podtytuł: „To był facet co się zowie”), prawdziwe ogiery rozpłodowe, championy boskiej stajni. Napędzane wkurwem, świętym gniewem i słuszną nienawiścią samce, których umysły zawsze działają zgodnie ze Świętymi Zasadami Męskości, O Których Zapomniały Dzisiejsze Wymoczki. To idiotyczne i gówniarskie spojrzenie na męskość, którego ja nie trawię i na które reaguję alergicznie, nie kojarzy mi się bowiem z męskością (czyli: odpowiedzialnością, poczuciem obowiązku), ale z gówniarstwem, wstecznością. zaściankowością i skrajnym egoizmem (większość tych Świętych Zasad zaczyna się zazwyczaj od „ja”, „mnie”, „moje”, „mój”). Na szczęście „Skalp” pokazuje, że Aaron ma do zaoferowania znacznie więcej niż postać Złego Konia.

Przede wszystkim naprawdę potrafi poprowadzić historię. Jego bohaterowie są pełnokrwiści, świetnie umotywowani i łatwo odróżnialni. Jeżeli drażni cię agent FBI, który w swojej pierwszej scenie zdaje się być niezrównoważonym fanatykiem, to wiedz, że za kilka zeszytów jego determinacja zostanie wyjaśniona. Jeżeli uważasz, że główny zły to skończony skurwiel i zakapior, to spodziewaj się, iż po epizodzie poświęconym tylko niemu dostrzeżesz w jego poczynaniach cień racji. Nie sprawi to, że polubisz tę postać – Aaron ma talent do tworzenia antypatycznych skurwysynów, więc póki co Czerwony Kruk to wciąż skurwiel i zakapior – ale na pewno ją zrozumiesz. I przynajmniej przez chwilę pomyślisz, czy w warunkach, w których przyszło mu działać, nie postąpiłbyś tak samo (albo nie cieszyłbyś się, że jest ktoś, kto bierze takie postępowanie na siebie).

skalp3

Co ciekawe, w „Skalpie” – opowieści o trzecim świecie w samym centrum pierwszego, czyli o rezerwacie Indian, w którym rządzą nędza, meta i tania wóda – najfajniejsze są te momenty, kiedy scenarzysta odpuszcza sobie miłość do macho-męskości i pozwala na odrobinę tkliwości. Najmocniej wkręciły mnie nie bijatyki i szalone strzelaniny, ale miniaturki Czerwonego Kruka i młodego Dino – dalekie od komiksowych uproszczeń, pokazujące nie tylko beznadzieję, w jaką wpędzeni zostali Indianie, ale i rozpaczliwą determinację z jaką próbują się z niej wygrzebać.

Wciągająca jest także intryga. Po pierwszym tomie jestem naprawdę ciekaw, w jakim kierunku się to wszystko potoczy i jaki los spotka postaci. Wydaje mi się, że nieźle rozumiem napięcia w rezerwacie, ogarniam temat wielkiego kasyna, kąsam, w których miejscach przecinają się interesy poszczególnych ludków i z niecierpliwością czekam na wyjaśnienie Tajemnicy Sprzed Lat. Mam tylko nadzieję, że Aaron odpuści nieco popisów formalnych – kilka ostatnich zeszytów „zakręconych” jest wokół jednego wydarzenia. I choć w efekcie powstaje dość ciekawa mozaika, to na dłuższy dystans taka narracja męczy. Nie dostrzegam jeszcze by z tak troskliwego ustawiania pionków wynikało coś więcej niż kilka tomów więcej, a osobiście nie muszę wiedzieć, gdzie w danej minucie był każdy Indianin w rezerwacie, by się więcej o nich dowiadywać. Mogę zdobywać tę wiedzę wraz z rozwojem fabuły.

W każdym razie: bardzo polecam!

skalp4

TAKŻE: W (tak zwanym) międzyczasie przeczytałem jeszcze drugi i trzeci tom „Kick-Assa” wydane niegdyś przez Muchę (w drugim tomie znajduje się też mini-seria „Hit-Girl”). I jak pierwszy tom (i film) kocham, lubię i szanuję, tak dwa pozostałe psują to, co udało się Markowi Millarowi w nim osiągnąć.

W punktach:

  1. Pierwszy tom był zabawny, pozostałe już nie są. Nie oznacza to oczywiście, że nie zdarzają się raz na jakiś czas udane dowcipy, bo zwłaszcza w „Hit-Girl” się trafiły, ale nie jest ich wiele i nie są szczególnie trafne. A przecież „Kick-Ass” właśnie dlatego był taki fajny, że swoim poczuciem humoru świetnie komentował współczesność.
  1. Z postacią Red Mista/Mother Fuckera dzieje się coś dziwnego. Najpierw jest łajzą, później zmienia się w seryjnego mordercę i gwałciciela, by na końcu przejść nieuzasadnioną i bezsensowną metamorfozę i stać się zupełnie inną postacią.

kickass6

  1. Im Millar dalej brnie w historię, tym jaśniejsze staje się, że nie rozgrywa się ona w żadnym prawdziwym świecie (albo jego imitacji) tylko w stworzonym przez niego uniwersum. Zresztą nawiązuje wprost do innych swoich komiksów. A to odbiera „Kick-Assowi” moc, bo rzecz właśnie dlatego była fajna, że dowcipnie odpowiadała na pytanie o superhero w naszym świecie. Tymczasem drugi i trzeci tom odpowiadają na pytanie o superhero w Millarworld, w którym władza nie istnieje, nowojorska policja to odłam włoskiej mafii, a włoska mafia jest potężniejsza i bogatsza niż rząd Stanów Zjednoczonych.
  1. W pierwszym „Kick-Assie” łatwo było się utożsamiać z romantyczną ciapowatością Dave’a. W kolejnych nie ma po niej śladu. Gdy miłość jego życia zostaje zgwałcona nie ma to absolutnie żadnego wpływu na czytelnika. A i Dave pamięta o tym tylko przez kilka stron. Co więcej – pierwszy tom był w sferze obyczajowej bardzo słodko-gorzki. To dobra historia o dojrzewaniu była, po prostu. W tomie drugim dzieją się w życiu głównego bohatera już tak popieprzone rzeczy, że staje się on po prostu kolejnym sztampowym facetem w rajtuzach, rozpaczającym nad grobem ojca (i fakt, że to rozpaczanie nad grobem jest wyśmiewane, niczego nie zmienia).
  1. O ile Big Daddy był w pierwszym tomie karykaturą komiksowego fanbojstwa, o tyle w kolejnych przedstawiany jest jako, ten, który miał rację, wspaniały przykład dla społeczeństwa i ostatni prawdziwy bohater. Przez to, raz jeszcze, satyra „Kick-Assa” traci swoją moc.

kickass2

  1. Rysunki Johna Romity Jra wciąż kocham bezwarunkową miłością!
Podoba Ci się? Podziel się z innymi.