Właśnie wyszedłem z kąpieli. W grze. Po raz chyba piąty w ciągu ostatnich kilku godzin rozgrywki. Czemu?
Gram w Red Dead Redemption 2 praktycznie od premiery i to dużo, a – przynajmniej patrząc na wskaźnik postępu – ciągle sporo mi zostało do końca. I nie do końca jest tak dlatego, że gra mnie tak pochłania, że chcę zrobić wszystkie zadania poboczne, odkryć wszystkie sekrety, poznać całą zawartość. Znaczy trochę też. Czasami. Jak wszystko odpowiednio zatrybi, potrafi być magicznie. Ale jednocześnie sprawienie, żeby zatrybiło, pochłania praktycznie przy każdej sesji strasznie dużo mojej mentalnej energii.
Ja po prostu nie potrafię znaleźć motywacji dla mojego bohatera! Gdybym robił tylko główne misje fabularne – OK, jestem po prostu Arturem Morganem, wcielam się w postać, której losy napisali twórcy gry i śledzę je od początku do końca. Ale tak grając miałbym wrażenie, że omija mnie z 3/4 gry. Nie po to zapłaciłem za nią 260 złotych. Więc nie, robię te poboczne rzeczy. A żeby się w nich odnaleźć, muszę się strasznie wysilać.
Choćby dlatego, że jest tu bardzo dużo takich mechanizmów erpegowych, wolności, otwartego świata, do tego stopnia, że gra aż zaprasza, żebym wszedł w jej świat i był w niej kimś więcej niż tylko zdefiniowanym Arturem Morganem. Żebym był może sobą, a może jakąś wymyśloną w mojej głowie własną postacią. Tylko kim ta postać może być? Gangsterem? Stróżem prawa? Myśliwym? Dobrym samarytaninem, pomagającym ludziom w potrzebie? Dziwakiem, wdającym się w relacje z dziwacznymi osobowościami tego świata? NIE WIEM. Bo to już nie zależy ode mnie.
To zależy od tego, na jaki znacznik i jaką misję akurat przypadkowo trafię, czy to wpadając na nią przypadkiem, czy wybierając na mapie. Niezwykle ciężko zapewnić tu sobie jakąś spójność. Raz robię to, raz owo, raz zaganiam konie, raz pomagam jakiemuś fotografowi w robieniu zdjęć dzikich zwierząt, za chwilę napadam na dyliżans, porywam stanowego sędziego, uczestniczę w balu, robię skok na bank, napadam na stację tramwajową, żeby za chwilę zupełnie nie niepokojony pomagać burmistrzowi miasta w prowadzeniu polityki. CZEMU TO ROBISZ, ARTURZE MORGANIE?
Któryś już raz od kiedy zacząłem dziś grać jakieś dwie godziny temu wstaję od konsoli, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie: czemu właściwie mój bohater robi to, co robi? Śledzę w głowie wydarzenia z ostatniej godziny i próbuję je sobie ułożyć w jakąś spójną historię. Potrzebuję tego. Muszę wierzyć, że to co robię *ma sens*. Bo zanim to nastąpi, nie uda się osiągnąć tego błogiego stanu, że już jest wszystko okej, już rozumiem, już mogę grać i być tą postacią.
Więc kolejna kąpiel. Wczoraj spędziłem 2 godziny grając w pokera. Jem i chodzę do fryzjera. Kompulsywnie. Pewnie na same te czynności poświęciłem już kilka godzin. Dlatego, że dla nich jestem przynajmniej w stanie znaleźć łatwą motywację postaci. Biorę kąpiele (ja, Artur Morgan), bo chcę być czysty. Gram w pokera, bo lubię grać w pokera. Chodzę do fryzjera, bo zarost mnie wkurza. Jem, bo jestem głodny. To są przynajmniej moje decyzje i nie wynikają one z całkowitego przypadku. I łatwiej mi uwierzyć w historię „poszedłem do saloonu, wziąłem kąpiel, zjadłem obiad i do rana grałem w pokera” niż w to przypadkowe skakanie po kolejnych niepowiązanych zadaniach pobocznych z chaotycznie pomieszaną dramaturgią.
Coraz bardziej tęsknię za Assassin’s Creed: Odyssey. Nie było to takie dopieszczone, wycyckane, ale byłem tam asasynem, asasynowałem sobie i czułem, że przeżywam jakąś przygodę w otwartym świecie, którą sam kształtuję. Red Dead Redemption 2 to zaś kilka albo i kilkanaście liniowych gier, które zostały pokrojone na małe kawałeczki i przypadkowo rozrzucone na wielkiej mapie świata. Coraz częściej mi to przeszkadza.
Czasami wpadając na odpowiednie kawałki tych liniowych gier można znaleźć coś rewelacyjnego. Bo te liniowe gry są zrobione na najwyższym poziomie, z olbrzymim budżetem, super zagrane, świetnie wyreżyserowane. Ale w innych momentach wydają się strasznie porozbijane, a układanie ich sobie w głowie w jedną całość okazuje się bardziej pracą niż przyjemnością.
Idę grać w pokera.
Dominik Gąska