Tomasz czyta: „Kinderland” Mawil

„Kinderland” Mawila może się pochwalić najlepszym meczem w ping-ponga w historii komiksu. A przynajmniej w tej jego części, którą czytałem. Gdyby Gigi urodził się w NRD, tak właśnie wyglądałyby jego wyczyny. Zresztą sami zobaczcie (plus moje serdelkowate paluchu trzymające strony).

A jak sam komiks? Wyborny, jak każdy Mawil. Znów jest autobiograficznie lub przynajmniej quasi-autobiograficznie. Rok 1989, komunizm się kończy, Scorpionsi nucą już Wind of Change. Ale Mirko Watzke (Mawil nazywa się Marcus Witzel) ma w dupie Gorbaczowa i Honekera, bo w jego życiu dzieją się o wiele ważniejsze rzeczy: dużo czytania, Winnetou, pierwsza męska przyjaźń, no i oczywiście epicki turniej w ping-ponga, sport, za którym szalał wtedy cały blok wschodni, mimo iż pałeczkę pierwszeństwa przejęli już Azjaci.

W przeciwieństwie do poprzednich komiksów Mawila, tym razem środek ciężkości położony jest nie na relacjach damsko-męskich – na te Mirko jest jeszcze za młody – ale męsko-męskich. Przede wszystkim na budowaniu pierwszej, prawdziwej, chłopięcej przyjaźni. I choć jedną z głównych bohaterek „Kinderland” jest znana z mawilowego uniwersum ruda, piękna, bezczelna, to znajomość z Torstenem wysuwa się na pierwszy plan. A przecież znamy takie przyjaźnie: Mirko jest mikrym kujonem, zaskakująco sprawnie radzącym sobie z paletką; Torsten zaś to awanturniczy buntownik – już trochę punk, ale jeszcze nie do końca, szanowany przez kolegów, ale wypchnięty na towarzyski margines. Chemia pomiędzy tymi dwoma jest najważniejsza i absolutnie kluczowa, trochę wiec szkoda, że Mawilowi nie do końca udało się mnie przekonać. Kiedy w dramatycznym finale dochodzi do wyznania, do którego dochodzi (no spoilers), to rozumiałem tę scenę na poziomie intelektualnym, ale na emocjonalnym już nie do końca. Wydaje mi się, iż problem może tkwić w fakcie, że choć „Kinderland” to potężna powieść graficzna, rozgrywająca się na przestrzeni kilku miesięcy, to Mawil wykorzystuje tę przestrzeń, by bardzo dokładnie opisać poszczególne wydarzenia. Kilka najważniejszych momentów, dni, motywów, wypadów… Przez to, nawet na ostatnich stronach, miałem wrażenie, że ta znajomość jest anegdotyczna, a chłopaki dopiero co się poznali. Więc trudno mi było kupić rozgrywający się w niej dramat.

To co kupuję w pełni, to wyidealizowany obraz tego okresu w życiu każdego człowieka, kiedy wszystko jest najitensywniejsze i najważniejsze. Przy czym Mawil jest zbyt mądry by po prostu idealizować. Owszem, oglądane z perspektywy Mirco wydarzenia są mega ważne, ale już widziane z perspektywy narratora i czytelnika, są po prostu zwykłymi wydarzeniami w życiu dorastającego chłopca. W życiu chłopaków nie dzieją się w sumie żadne wielkie sprawy, ale Mawil przedstawia ich codzienność z taką pasją, że czułem, jak ważne są te dni dla jego bohaterów. Wagę podbija zresztą wielka polityka rozgrywająca się w tle, podsuwana czytelnikowi z wielkim wyczuciem i zupełnie na marginesie. Mawil mówi wyraźnie, w jakim okresie dziejowym to wszystko się dzieje i nie czaruje, że upadek komunizmu nie był ważny. Ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że dla jego bohaterów te wydarzenia wcale nie były w centrum. Że zwykły turniej w ping-ponga był ważniejszy niż jakieś tam upadające mury. O ile więc nie do końca kupiłem końcową dramę w przyjaźni, w 100 procentach kupuję dramę wielkiej historii wkraczającej w zwykłe życia i krzyżującej wszystkie plany. Nawet jeżeli były to plany najbłahsze z możliwych.

Czy jest to najlepszy komiks Mawila? Ciężko powiedzieć. Na pewno najambitniejszy. O ile w moim ukochanym „Możemy zostać przyjaciółmi” Mawil „tylko” chwytał obyczajowe scenki (ale jak chwytał!), tutaj buduje cała dramaturgię, rozwija postaci, balansuje prywatnym i publicznym tak, by to drugie nigdy nie przyćmiło pierwszego. I pod względem konstrukcji i ambicji jest to album wybitny, lektura obowiązkowa zwłaszcza w kraju tak bliskim Niemcom z tak podobnymi do NRD-owskich doświadczeniami. Do tego narysowany tą cudowną Mawilową kreską, zupełnie cartoonową, ale świetnie chwytającą realia, czytelnie komunikującą emocje etc. Pod względem emo jednak bardziej chwyciło mnie „Możemy zostać przyjaciółmi”. Mawil dawał sobie tu mniej czasu na budowanie relacji między bohaterami, a i tak przeżywane przez nich dramy na poziomie emocjonalnym miały większą siłę rażenia. Ale może to tylko ja.

dav

„Kinderland” Mawil, tłum. G. Janusz, wyd. Kultura Gniewu

(tomek pstrągowski)

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.