Najlepsze książki o komiksach

Jest taki moment, kiedy kończę obcowanie z wytworem kultury i wiem, że było dobrze.

Obojętne czy jest to komiks, książka, film, plakat, przedstawienie teatralne czy neoawangardowy performance, w którym półnadzy mężczyźni w maskach konserwatywnych polityków kopulują z plastikowymi psami wydającymi z siebie odgłosy trawy targanej wiatrem. To moment szczególnej wrażliwości i skupienia na sobie, gdy cudownie oszołomiony zwijam się w sobie, nie chcąc wracać do rzeczywistości, ale by „chwila trwała”. Ten fenomen niemal zawsze budzi się we mnie po lekturze czegoś mądrzejszego ode mnie. Czegoś, czego zrozumienie wymagało intelektualnego wysiłku; czegoś nieuchwytnego i wieloznacznego; skomplikowanego i niełatwego tak, jak skomplikowany jest otaczający nas świat i niełatwe jest życie. W moim konkretnym przypadku rzadko wiąże się to z emocjonalnym katharsis (choć jest ono miłym dodatkiem i dlatego tak cenię sobie obie powieści Richarda Flanagana, które przeczytałem). To raczej przeżycie intelektualne, wynikające z faktu, że – dzięki lekturze, którą właśnie skończyłem – czuję się mądrzejszy, pełniejszy, nie wiem, w jakiś sposób lepszy, niż byłem jeszcze godzinę czy dzień wcześniej.

Ten moment to dla mnie najlepszy czas na sięgnięcie po recenzje, wywiady, opracowania – te wszystkie teksty, które powstają wokół kultury, próbując ją w jakiś sposób zareklamować i wyjaśnić. Owszem, 95 procent z nich to bezwartościowe śmieci, sprzedające czytelnikowi jedynie subiektywną wizję świata autora takiego opracowania. Ale jest jeszcze pozostałe 5 procent. To mądre i fajne teksty, autorów mających coś mądrego i fajnego do powiedzenia. To opracowania forsujące ryzykowne odczytania (nie zawsze prawidłowe). Omówienia napisane przez specjalistów w dziedzinach, w których sam czuję się laikiem. Recenzje często nieidące tym samym szlakiem co ja, być może nawet wyrażające skrajnie odmienne opinie od moich, ale w jakiś sposób inspirujące i odkrywcze, zwracające moją uwagę na rzeczy, które sam bym pominął.

Takie właśnie powinno być pisanie o kulturze. I takie właśnie są dwie najlepsze polskie książki o komiksach, które chciałbym w tej notce polecić.

Pierwsza, to „Komiks i okolice pornografii” prof. Jerzego Szyłaka (wyd. 1996). Odkryłem tę książkę jeszcze na studiach, gdy jasne się stało, że będę u Szyłaka pisał magisterkę, i że w jakiś sposób chciałbym związać z komiksem i uczelnią resztę mojego życia. To nie jest ani pierwsza, ani najbardziej znana z książek Szyłaka. Ma ona jednak tę cudowną zaletę nad innymi, że jest bardzo mądrym omówieniem bardzo niemądrej słabości, jaka nie trapi – to jest komiksowej erotyki i pornografii. Szyłak pisze tu rzeczy, które trzydziestokilkuletniemu Tomkowi Pstrągowskiemu (znającego już tę książkę) wydają się oczywiste, ale dla dwudziestokilkuletniego Tomka Pstrągowskiego były odkryciem. Bo dla dwudziestokilkuletniego Tomka w ogóle pisanie o pornografii rzeczy mądrych było nie do pomyślenia.

Tymczasem taki ustęp, w którym Szyłak komentuje aktorki i modelki porno patrzące wprost na odbiorcę:

„Wyrażone spojrzeniem stwierdzenie: ‚Wiem, że tu jesteś’, stanowi podstawę porozumienia pomiędzy uczestniczką spektaklu a widzem. Wynikają z niego daleko idące implikacje: ‚Wiem, że tam jesteś, ale i tak robię to, co robię’ przekształca się w: ‚Robię to, bo wiem, że tam jesteś’. Musi to doprowadzić do zdefiniowana specyficznego porozumienia pomiędzy dwuwymiarowym i trójwymiarowym światem: ‚Wiem, że ty wiesz, że ja wiem, że ty jesteś’. Tą skomplikowaną formułę można prościej wyrazić: ‚Robię to dla ciebie’, i w tym haśle kryje się potęga oddziaływania pornografii”.

Albo to:

„Pokazanie kamery w dziele filmowym jest uważane za rodzaj autotematycznego komentarza do dzieła. Podobny sens mają sceny ukazujące podglądaczy, przypominające widzowi, że przyjemność, jaką czerpie z oglądania filmu, ma charakter podobny do tej, jaką przeżywają oni, podpatrując ludzkie życie. W komiksach podobna jest funkcja osób zerkających przez dziurki od kluczy do pokoi, w których dzieją się rzeczy intymne. (…) Patrzenie jest czynnością o naturze erotycznej.”

Co ciekawe, po tę konkretną książkę sięgnąłem po tym, jak polecił mi ją kolega. A ten z kolei nie polecił mi jej z powodu naszego wspólnego, studenckiego zamiłowania do pornografii, ale dlatego, że obok mówienia mądrych rzeczy o pornografii, Szyłak mówi w „Komiksie i okolicach pornografii” bardzo mądre rzeczy na temat tego, jak i dlaczego właściwie tak, czytamy komiksy i z czego zbudowana jest popkultura. Jest tu więc sporo o podglądactwie, jest co nieco o stereotypach (a nie oszukujmy się, popkultura żywi się stereotypami), jest o undergroundzie i jego skomplikowanych stosunkach z feminizmem, jest o wolności, jest o symbolizmie. No i jest tu też cała masa komiksowych, gołych bab.

Druga książka to „Powieści graficzne. Leksykon” pod redakcją Sebastiana Jakuba Konefała (wyd. 2015). To chyba najbardziej sczyta książka o komiksie, jaką posiadam. Winny temu jest przede wszystkim jej format – to tomiszcze nie tylko spore rozmiarowo, ale i objętościowo (540 stron), do tego klejone i wydane na nienajlepszym papierze. Po dwóch latach rozwarstwia mi się więc okładka, a cały grzbiet jest połamany, bo za każdym razem, gdy próbuję coś przeczytać, muszę z „Powieściami graficznymi” walczyć, rozwierając je na siłę, a najczęściej także przygniatając z jednej i drugiej strony jakąś inną książką czy kubkiem pełnym herbaty, by mi się nie zamknęły przed nosem (nawet pisząc te słowa, część książki wcisnąłem pod laptopa). Ale sczytanie mojego egzemplarza wynika też z faktu, że za każdym razem, gdy przeczytam jakąś szczególnie fajną powieść graficzną, szukam jej w leksykonie.

W tomie znalazło się omówienie 144 powieści graficznych i 7 esejów z najróżniejszych perspektyw podchodzących do problemu „powieści graficznej”. Wśród autorów macie między innymi Jerzego Szyłaka, Sebastiana Konefała i Pawła Sitkiewicza z Uniwersytetu Gdańskiego. Przemka Zawrotnego, niezwykle aktywnego gdańskiego naukowca i popularyzatora komiksu, kiedyś publikującego w „Lampie”. Kingę Kuczyńską, redaktorkę tomu o polskim komiksie kobiecym. Radosława Bolałka, współszefa wydawnictwa Hanami. Michała Błażejczyka – jedną z sił sprawczych za „Zeszytami komiksowymi”, najlepszym polskim periodyku naukowym o komiksach. Przemysława Kołodzieja, świetnego specjalistę od komiksów amerykańskich. Agatę Włodarską, bardzo kompetentną w temacie mangi. I tak dalej, i tak dalej.

Ma „Leksykon” oczywiście tę wadę, że traktuje niemal wyłącznie o powieściach graficznych, jednak z drugiej strony autorzy traktują ten termin na tyle szeroko, iż znaleźli miejsce dla odrobiny superbohaterszczyzny czy „Sandmana”. Ma też tę wielką zaletę, że jeżeli już jakiś komiks się w „Leksykonie” znalazł, to został naprawdę dobrze omówiony. Pewnie, trafiają się gorsze i bardziej powierzchowne teksty, ale pamiętając że mówimy o książce zbierającej 144 omówień, jest tych płytszych omówień podejrzanie mało.

Chociażby taki ustęp o „Sandmanie” (dajcie mi tylko chwilę, na przywalenie obu stron książki jakimiś innymi książkami):

„Potraktowany jako alegoryczna przypowieść komiks Gaimana może zostać odczytany jako historia upadku wielkich narracji, końca nowoczesności, kresu awangardy i myślenia utopijnego. Androgyniczne Pożądanie reprezentuje w tym alegorycznym ujęciu siłę ‚rewolucji seksualnej’ i – szerzej – wszystkie te siły, które kontestowały kulturę jako źródło cierpień. Jego zwycięstwo nad marzeniem (Snem – przyp. T.P.), które narzucało seksualności ograniczenia i zmuszało do wyrzeczeń w imię realizacji innych celów, nie jest równoznaczne z wyzwoleniem seksualnym, ale z kresem jego oswobodzenia. Końcem marzenia o tym, by je uwolnić, zastąpionym brakiem marzeń.” (J. Szyłak)

Albo to, o komiksie „Ripple. A Predilection for Tina”, którego nie czytałem, ale teraz już muszę przeczytać:

„Tina również jest tajemnicą. Dwie rzeczy uderzają w niej Martina na pierwszy rzut oka: to, jak bardzo była młoda i jak bardzo była brzydka. (…) Martin ‚wybrany przez jakiegoś okrutnego, szalonego kupidyna’ również początkowo lawiruje między wstrętem a pożądaniem (…). Obfite kształty Tiny czynią z niej idealną kandydatkę do poszukiwania owej magicznej ‚zmarszczki’, która jest częścią ukrytego świata ciała. Artysta nie tylko nie tuszuje fałdek tłuszczu swojej modelki, on je uwypukla, każe jej nosić obcisłe, przyciasne lateksowe stroje i gorsety, z których nieposkromione, niezdolne do zamknięcia się w granicach wyznaczonych przez tkaninę, obfite ciało dziewczyny dosłownie się wylewa; kostium słabo przepuszcza powietrze, więc nieustannie jest jej za gorąco i oblewa się potem. Staje się rozpaloną, wilgotną, plastyczną masą, a przez to, dla Martina, idealnym obiektem kontemplacji ‚metafizyki mięsa’” (P. Kołodziej)

Mnie to rusza.

Jeżeli więc przeczytaliście jakąś dobrą powieść graficzną wydaną przed 2015 rokiem, zobaczcie czy w „Leksykonie” nie napisano o niej czegoś mądrego. A jeżeli nie wiecie, jaki komiks przeczytać, zajrzycie do „Leksykonu” – na pewno znajdziecie coś, co was skusi.

(fragmenty „Leksykonu” publikowały kiedyś Kolorowe Zeszyty, więc możecie się z nimi zapoznać tutaj, tutajtutaj, tutaj i tutaj)


Pamiętajcie o naszym Patronite: https://patronite.pl/niezatapialni

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.