Mam wielką słabość do flipperów i chciałabym, by więcej ludzi ją ze mną dzieliło.
Nie wiem czego można nie lubić w pinballu. Mają jaskrawe światła, są przyjemne w dotyku, ruszają się w nich różne elementy, a na nasze sukcesy reagują fanfarą przyjaznych, głośnych dźwięków, przez które chyba każdy uważać się może przez chwilę za najlepsze co spod ręki boskiej wyszło. Dodatkowo użyte w nich triki są o tyle fascynujące, że to co się w nich dzieje jest realnie namacalne. O ile duży udział mają w nich rzecz jasna komputery z przyszłości i „trochę” elektronicznej magii, kulki ochoczo uderzają w przekładnie i ślizgają się po metalowych rampach dlatego, że uderzyliśmy je paletkami w odpowiedni sposób. Każda z maszyn to wybitnie skomplikowane dzieło rozrywki, które zaprojektowane zostało przez wieloklasowego specjalistę, lubującego się w mechanice, elektronice oraz estetyce, które to czynniki wpływ miały na końcowy odbiór trajkoczącego opus magnum. No i dorzucić do tego też trzeba nieco grawitacji.
Więc tak, kocham pinballa i kiedy aktualnie nie mam dostępu do realnych, fizycznych maszyn, lubię czasem przynajmniej przez chwilę pograć w jakiś cyfrowy stół. Tym bardziej, że VR daje mi w tym względzie „nowe” możliwości. Ale mniejsza już ze wstępem i przejdźmy do meritum.
Na szczęście jest więcej takich jak ja. Na szczęście (i nieszczęście zarazem) niewielu z nich jest sobie w stanie pozwolić na własne stoły, ze względu na cenę, miejsce, które zajmują w domu (lub jeśli ktoś jest człowiekiem szczęśliwym – w garażu) lub upierdliwe serie napraw i szukania odpowiednich części. Skutkiem zainteresowania i braku możliwości wejścia w kontakt z konkretnymi stołami, gdyż już coraz rzadziej spotkać je można „na wolności” w salonach gier lub knajpach, są muzea, których coraz więcej otwieranych jest w Europie. Jedno z takich muzeów miałam niewątpliwą przyjemność odwiedzić w ubiegły weekend w Krakowie. Opowieścią o tej okoliczności chciałam się tu z wami podzielić. Przywiozłam też ze sobą kilka zdjęć, żeby dać wam chociaż namiastkę kolorowego szaleństwa, którego ja mogłam być świadkiem.
Muzea pinballi maja jedną, gigantyczną zaletę – za wejściówkę gramy dowoli. Nie idzie więc zbankrutować wcześniej zamieniwszy całą gotówkę w drobniaki. W krakowskim przybytku nie jest też inaczej. Za cztery dyszki gramy dowoli – a otwarte jest do 23, więc idzie wybawić się jak truś. Jest zresztą na czym – muzeum ma coś 300 metrów kwadratowych, i pozwala spróbować swych sił na około 60 różnych stołach. Dla tych, którym na moment znudzi się trzaskanie srebrnymi kulkami w sprężynki i gumki, przygotowano też kilka automatów. Jeśli więc mielibyście zamiar pojechać tam i marudzić, że wolelibyście grać w coś cyfrowego, to wytrącono wam z ręki powody do focha (w temacie giereczek-giereczek liczyć możecie głównie na klasyki automatowe i trochę Nintendo). Dodam też, że na miejscu znajduje się bar z zimnymi napojami, zarówno alkoholowymi jak i bez procentów.
A co czeka na nas, kiedy już przekroczymy progi muzeum?
Po pierwsze dość archaiczne maszyny z lat siedemdziesiątych. Nie są co prawda zbyt dynamiczne, ale być może dla tych, którzy nie znają historii flipperów, odpowiedzą na pytanie, dlaczego musiano w sądzie kłócić się o to, czy pinball to hazard (mowa tu o maszynach powstałych już po 47 roku, żeby ktoś z was nie cwaniakował potem w komentarzach 🙂 ). Dość powiedzieć, że gracz ma na nich PEWNĄ kontrolę nad przebiegiem gry.
Te starsze stoły dają też dość dobrą perspektywę na rozwój tej gałęzi rozrywki. Są mało skomplikowane, a ich stylistyka zdecydowanie różni się od tych, które powstawały już w kolejnej dekadzie. Przede wszystkim jednak gra się na nich dużo wolniej.
Przedstawicielami trendu projektowania pinballi lat siedemdziesiątych są w krakowskim muzeum m.in. Amigo (Bally, 1973), Bow and Arrow (Bally, 1975), Royal Flush (Gottlieb, 1976) czy Harlem Globetrotters on Tour (Bally, 1978). Koniec lat siedemdziesiątych zobaczył również pierwszy pinball z kobiecym głosem XENON (Bally, 1979), który również oddany jest w wasze ręce w muzeum.
Miłośników maszyn bardziej współczesnych z pewnością zadowolą natomiast uznane szeroko stoły takie jak kultowy The Adam’s Family (Midway/Bally, 1992), The Twilight Zone (Williams, 1990), PIN·BOT (Williams, 1986) (niestety, jedna z moich ulubionych maszyn – Bride of Pin·bot – nie jest udostępniana w krakowskim muzeum), Centaur II (Bally, 1983) ze wspaniałą oprawą graficzną, oraz kilka stołów z bohaterką Elvira, Mistress of the Dark: Elvira and the Party Monsters (Bally, 1989) i Scared Stiff (Bally, 1996) – to ten z pająkiem, który kręci się w kółko w pajęczynie. Poza tym No Good Gophers (Williams, 1997), Red & Ted’s Road Show (Williams, 1994) – stół z SILNĄ wibracją, TAXI (Williams, 1988) i wiele, wiele innych.
Co więcej, w muzeum znajdują się również dwie maszyny, które wyszły zaraz po rewolucji Pinball 2000 – więc jest tu nowy, na pół cyfrowy Revengre from Mars z 1999 roku (pierwsza, i preferowana przeze mnie, „część” maszyny – Attack from Mars z 1995 roku – również znajduje się w muzeum) oraz Star Wars Episode I (Williams, 1999), która, podobnie jak film, nie cieszyła się taką popularnością jak pierwotnie zakładano.
Muzeum pinballi w Krakowie ma zdecydowanie solidną kolekcję stołów. Idzie odczuć na własnej skórze znak, jaki zostawiły one (i wciąż zostawiają! Do dzisiaj Stern produkuje przecież stoły!) na historii rozrywki. Jeśli w jakiś sposób ominęły was godziny uderzania palcami w guziki po bokach stołów pinballowych (ale i tak pewnie graliście w starego windowsowskiego pinballa, kiedy padł wam Internet), to jest szansa jeszcze to nadrobić (maszyny wydrukowane mają wszak instrukcje rozgrywki pod szybą, a będąc w muzeum z kilkoma świeżymy graczami szybko wskazałam im na stoły od których powinni zacząć) i to za niewielkie pieniądze.
Zaznaczę, że maszyny ustawione są wygodnie – idzie i pograć i popatrzeć przeciwnikowi przez ramię. Dodatkowo znakomita większość z nich jest utrzymana w rewelacyjnym stanie i włączona (przypomnijcie sobie ile razy widzieliście gdzieś stól z wywieszoną karteczką, informującą o tym, iż jest nieczynny).
Maszyn jest rzecz jasna o wiele więcej. Polecam przejrzenie strony muzeum i zaplanowanie wizyty. Przypomnę, że jest czynne do 23, więc istnieje szansa wyskoczenia na szybki lunch oraz powrót do gry, który to zapewni nam opaska otrzymana przy wejściu.
—
iga