Dumania nad planetą małp

Pamiętajcie. Są dobre małpy i złe małpy. Dobrzy ludzie i źli ludzie.

planetamalp2

„Rekiny zabijają rocznie kilkanaście osób” – myślę, gdy pierwsze małpy przemykają po ekranie. Dumne tak, jak dumni potrafią być tylko cyfrowe naczelne ery CGI i blue box. Niepokojąco podobne do żywych aktorów, z mordkami powykrzywianymi w grymasach odegranych przez Andy’ego Serkisa.

„Ludzie rejestrują ataki rekinów od XVI wieku. W tym czasie doszło mniej więcej do 2500 niesprowokowanych incydentów” – kołacze się w mojej głowie, gdy Cezar naucza swojego syna, zły Koba sugeruje, że będzie zły, a na ekranie pojawia się Kodi Smit-McPhee z niedocenianej amerykańskiej wersji „Pozwól mi wejść”. „To był świetny film” myślę, na moment zapominając o rekinach. „I jeszcze lepsza książka”.

„Niewielka liczba ataków rekinów kończy się śmiercią człowieka, o wiele częściej drapieżnik, zorientowawszy się, że nie atakuje łatwej zdobyczy, po prostu się wycofuje” – przypominam sobie, gdy sztywny Jason Clarke po raz kolejny uderza w tekst o spokoju, odpowiedzialności i powinności, a jego upośledzony współpracownik odgraża się setce inteligentnych, uzbrojonych szympansów. Siedzę tu już godzinę i załapałem, że istnieją dobrzy ludzie i źli ludzie. Wydaje mi się także, że ogarnąłem podział na dobre małpy i złe małpy. Wszystko to, myśląc o rekinach.

„Ludzie zabijają od 100 do 300 milionów rekinów rocznie. Brzmi niewiarygodnie, ale pamiętajmy, że rekiny to nie tylko żarłacz biały czy rekin tygrysi, ale i wiele spokojnych gatunków, które nigdy nie atakują ludzi. Jak chociażby rekin wielorybi – największa ryba…”. Na chwilę tracę wątek, bo na ekranie pojawia się „Black Hole” Daniela Clowesa, jeden z tych komiksów, których kiedyś nie doceniłem, a do których muszę wrócić, może się myliłem. Ale najbardziej interesująca scena filmu prowokuje mnie do nowych rozmyślań. Przypominam sobie aferę plagiatową wywołaną przez Shia LaBeoufa i jego nieudolne próby zachowania twarzy. I worek na głowie, z napisem „nie jestem sławny” i występ w „Nimfomance”. Ciekawe czy czwarte „Transformersy” to naprawdę taka porażka…

Bo wiecie, okazuje się, że ósmy film o planecie małp – będący drugą częścią serii prequelowej wobec remake’u z 2001 – jednak nie jest dobry. Ja rozumiem, że małpy skaczą, ludzie się boją, i O MÓJ BOŻE, CZY TA MAŁPA WŁAŚNIE SZARŻUJE NA KONIU DZIERŻĄC W DŁONIACH DWA WIELKIE RKM-y?!, ale ile można słuchać idiotycznego pitolenia małp i ludzi? Są dobre małpy i złe małpy, dobrzy ludzie i źli ludzie. I tak w kółko, jakby scenarzystom wydawało się, że odkryli jakiegoś Świętego Graala scenopisarstwa, bo przecież jedyną bolączką wysokobudżetowych knotów z Hollywood jest ich jednostronność. Otóż nie, jest jeszcze kilka innych problemów. Na przykład debilny dydaktyzm, którego w „Ewolucji planety małp” jest więcej niż w najgorszych animacjach Disneya.

Pamiętajcie: są dobre małpy i złe małpy, dobrzy ludzie i źli ludzie. Dobre małpy chcą pokoju, złe małpy chcą wojny. Dla odmiany: źli ludzie chcą wojny, dobrzy ludzie chcą pokoju.

Nie będzie zaskoczeniem, jeżeli napiszę, że nie ma tu żadnych bohaterów – są jedynie papierowe ludziki definiowane przez pojedyncze sceny i mielone w kółko przesłanie. Manekiny odgrywające swoje role bez żadnego zaangażowania, skazane na prostackie podziały na dobro i zło. I tę szarą strefę pomiędzy, która jest taka niedwuznaczna, tak pułapek pełna, tak zwodnicza, że w ostatniej scenie dosłownie widzimy Malcolma znikającego w cieniu…

Na przykład Cezar, nieufny małpi geniusz, przez którego przemawia mądrość wszystkich Nelsonów Mandelów i Lechów Wałęsów ludzkiego świata. Albo harcerzy Malcolm, co to stracił żonę, ale wciąż ma syna, zależy mu więc na życiu w spokoju i świecie bez wojny. Albo Dreyfus grany przez zdegradowanego Gary’ego Oldmana – postać z szufladki numer 3, tej ze złoczyńcami udającymi sympatycznych facetów, ale wariującymi w ostatnich scenach. Przez drugoplanowe postaci małpie nawet nie chce mi się przekopywać, bo to już sa zwykłe hasła – syn marnotrawny, zawistny rywal, matka-księżniczka, orangutani mędrzec (to chyba przypadkowe nawiązanie do Świata Dysku) i tak dalej i tak dalej, aż do momentu, gdy znajdujemy się w domu z poprzedniego filmu i okazuje się, że James Franco na starym zdjęciu jest najlepszym aktorem w tym badziewiu.

„Rzeźby tworzone przez starożytnych Greków – te wszystkie piękne posągi ładnych panów z małymi siusiakami – wcale nie były białe. Grecy je malowali, ale mieli problem z trwałością barwników. Dlatego dzisiaj widzimy już tylko kamień” – myślę, gdy Cezar walczy z Kobą, a Malcolm z Dreyfusem. Bo wiecie, są dobre małpy i złe małpy. Dobrzy ludzie i źli ludzie. Grecy nie byli wcale tacy nudni, rekiny są wyżynane na całym świecie, muszę sobie powtórzyć „Black Hole”, ciekawe czy zamknąłem drzwi na klucz, balonik, parka z tyłu się chyba całuje, bitwa o Psie Pole to propagandowe kłamstwo, ach, jakie dobre było „Breaking Bad”, muszę się w końcu wziąć za doktorat i skończyć scenariusz, a Shii LaBeoufowi po prostu odpierdoliło, może to przez występ w „Nimfomance”, w której miał niezłą rolę i nie najgorszą scenę rozdziewiczenia. ANAL!

planetazdjecieost

 

Tekst publikuję jednocześnie na moim blogasku.

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.