Niezatapialni, odcinek 192, część 2 z 4

Kiedy nie rozumiesz gry, którą kochasz.

Dominik Gąska to jeden z moich ulubionych ludzi na świecie, serio. Nikt tak, jak on nie przypomina mi, że gry są fajne. Że budzą intensywne, pozytywne emocje. Że można na nie czekać. Kochać je. Radować się nimi. Wiecie, bawić się, a nie tylko nienawidzić i rozczarowywać się. Obserwowałem ostatnio, jak Dominik grał w Pillars of Eternity 2 i mimo że sama gra interesuje mnie ledwie trochę bardziej niż trochę, to bezgraniczna miłość z jaką Dominik mówił o izometrycznych RPG była urzekająca. I zmusiła mnie do wglądu w głąb własnego zimnego, martwego serca w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o to, co się stało z moją miłością do gier.

Analizowanie samego siebie nigdy nie jest dla mnie przyjemnym doświadczeniem. To trochę, jak praca w prosektorium marzeń: obserwowanie trupów pięknych, ambitnych zamierzeń, które kiedyś mogły coś znaczyć, gdybym nie pozwolił im umrzeć; użalanie się nad cynizmem mordującym we mnie inne uczucia; rozpacz nad popkulturową niewinnością, dawno już pogrzebaną.

Dlatego tak bardzo ucieszyło mnie odkopanie wspomnienia o Hyper Light Drifter. To jedna z tych gier, które mnie naprawdę, do głębi dotknęły. Wiecie, raz na jakiś czas, bardzo rzadko, czasem tylko raz w życiu, trafiacie na dzieło, zapisane totalnie w waszych rejestrach i sami nie do końca wiecie, dlaczego tak dobrze się z nim komunikujecie, ale nie potrzebujecie zrozumienia, bo i bez niego czujecie, że w każdej sekundzie obcowania z nim dzieje się coś wyjątkowego, a w waszych wnętrznościach poruszane są struny, o których nawet nie zdawaliście sobie sprawy.

Ja mam tak z Hyper Light Drifter i niespecjalnie potrafię powiedzieć dlaczego. Bo przede wszystkim: nie zrozumiałem tej gry. To jedna z tych postdarksoulsowych opowieści, które bardzo skrzętnie ukrywają fabułę. A ja nie należę do cierpliwych poszukiwaczy. Hyper Light Drifter rozrzuca przed graczem tajemnicze ruiny, pixelartowe wizje i zaszyfrowane wiadomości, tak trudne do odczytania, że wpierw trzeba odszyfrować alfabet. Kto ma czas, żeby się zajmować takimi rzeczami? Wiem, że są tu jakieś robotyczne giganty, dzieje się postapokalipsa, ludobójstwo było kiedyś i chyba wciąż sobie z nim nie poradzili, pada deszcze, a choroba zabija głównego bohatera. Ale dlaczego, jak, kiedy, po co. Nie jest tak, że odpowiedzi na te pytania mnie nie interesują, ale skoro ich nie mam, to zadowalam się wynikającym z mojego lenistwa poczuciem niespełnienia. Jakiejś takiej niemożności domknięcia, które dobrze rezonuje z wieloma aspektami mojego życia. Jest więc dla mnie Hyper Light Drifter trochę grą o tym, że nie rozumiem, nie ogarniam i nie znam się. I, co gorsza, nigdy do końca nie zrozumiem. Grą o tej dziurze w mózgu, którą ma każdy człowiek inteligentny na tyle, by wiedzieć, że nigdy nie będzie wiedział wystarczająco dużo. Że zawsze będzie chciał więcej, ale nigdy tej chcicy nie zaspokoi.

Ale najprawdopodobniej nie doszedłbym do żadnego z tych wniosków, gdyby nie fakt, że Hyper Light Drifter rusza mnie każdą swoją decyzją estetyczną. To jest gra, która wygląda i brzmi idealnie – nie jak coś, co sam mógłbym zrobić, ale jak coś co zostało zrobione specjalnie dla mnie, Tomka Pstrągowskiego, w tym konkretnym celu, bym się w tym czymś zakochał i zawsze już wspominał jako ideał (grafikę z Hyper Light Drifter mam ustawioną, jako tapetę na pulpicie). To – piszę to z pełną odpowiedzialnością – absolutnie najpiękniejszy pixelart, jaki kiedykolwiek powstał. Sklejający w spójną całość dziwaczny, eklektyczny świat zagłady, melancholii, ludobójczych żab i przyciężkawej metafory nowotworu. Sposób w jaki porusza się postać; jak zatrzymuje się czasami, by kaszlnąć krwią; inspirowane animkami ujęcia w rzadkich cutscenkach; pstrokate lokacje: jednocześnie piękne, kiczowate i przerażające. Jedno spojrzenie na jakiegokolwiek screena wystarcza, by powróciły do mnie wszystkie gorzkie emocje, na których gra ta gra.

No i jak to brzmi. Hyper Light Drifter ma soundtrack, który wciągnąłem na swoją listę i nie wyobrażam już sobie życia bez niego. Enigmatyczne plamy dźwięku; pojedyncze tony porozrzucane tu i tam; czasami wchodzący na pełnej kurwie patos; albo melodia, którą zdaje ci się znasz już skądś, ale nie możesz sobie przypomnieć skąd i jesteś prawie pewien, że właśnie o to podrażnienie umysłu chodziło kompozytorowi. W grze ta muzyka działa idealnie – przede wszystkim dzięki prostej sztuczce z nie wyłączaniem jej, gdy giniesz. Fakt, że muzyka gra dalej, a ty od razu się odradzasz i ruszasz do akcji, nadaje tym walkom (a są one trudne w cholerę) cudowny, fatalistyczny posmak. Jakby nawet kompozytor wiedział, że będziesz przegrywać i umierać i walczyć i powstawać i znów umierać i tak tysiące razy i to zaakceptował i nie przestawał już nawet grać, tylko patrzył na twoje porażki z rosnącym niedowierzaniem i niesmakiem.

Finał Hyper Light Drifter pamiętam, jak przez mgłę. Dobrze za to pamiętam uczucie rozczarowania, które mu towarzyszyło. Wynikające z jednej strony z bełkotliwości owego finału (i mojego niezrozumienia owej bełkotliwości), a z drugiej z tego cudownego, towarzyszącego tylko najwybitniejszym dziełom rozczarowania „że to już? ja chciałem więcej”. Dla mnie osobiście jest to finał o tyle paradoksalny, że o ile wcześniej nie przeszkadzało mi, że tej gry nie rozumiałem, to jednak fakt, iż ona się skończyła, a ja wciąż nie rozumiem, był irytujący. Niezrozumienie nie przeszkadzało mi, póki historia trwała, tak jak na co dzień nie przeszkadza mi, że nie ogarniam swojego świata. Ale kiedy dzieje się koniec, a ty wciąż nie ogarniasz, to trudno nie być lekko smutnym.

Piszę te wszystkie znaki nie tylko po to, by zachęcić was do ogrania Hyper Light Drifter, ale też żeby przypomnieć sobie, że ta gra jest, jest wielka i naprawdę mnie dotknęła i wszystkie te emocje, które wtedy we mnie obudziła wciąż drzemią tuż pod powierzchnią i wystarczy, że po nie sięgnę, by wypłynęły. Dominik – jako, że jest stworzeniem o wiele doskonalszym ode mnie – przeżywa to olśnienie kilka razy w roku. Mi zdarza się to niezwykle rzadko (ostatnio z Hellblade). A wam?

PS. Wiem, że są w internetach filmiki tłumaczące, o co chodzi w świecie HLD, ale reaguję na nie alergicznie.

W odcinku lokujemy Igę, Domka i Tomka. Rozmawiamy na przeróżne tematy, głównie wymyślane na bieżąco.

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.