Powrót do bagna

Tak więc gram sobie znowu w Call of Duty: Modern Warfare 3 na multi, gdyż pewien były redaktor serwisu obiecał, że będziemy razem pykać, a teraz mnie olewa.
mw_banner
Więc gram sobie w Call of Duty: Modern Warfare 3 na multi. Idzie mi calkiem nieźle, zbliżam się do współczynnika fragów do śmierci w okolicy 1,0, co takich grach już traktuję jako sukces. Nie przeszkadzają mi ludzie biegający akimbo (z dwoma egzemplarzami broni), sadzący mi headshoty z 50 metrów, zanim ja zdążę odróżnić ich brunatno-brązowe postaci od brunatno-brązowej ściany, nad którą piękne niebieskie niebo wypluwa z siebie zabójcze rakiety.

Nie przeszkadzają mi niedorzecznie małe mapy (trochę przeszkadzają, ale co tam) utrzymane w tak nudnej palecie kolorów, jak gdyby wizja świata w kolejnych Call of Duty sprowadzała się do bomb wysysających całą radość i piękno z otoczenia. Nie przeszkadza mi to, że najciekawszym trybem jest Kill Confirmed (trzeba zebrać nieśmiertelnik po zabiciu wroga, inaczej się nie liczy).

Przeszkadza mi wyzywanie. A raczej zadziwia.

Kiedy włączam Call of Duty na multi jestem całkowicie świadomy, jak toksyczna może być ta społeczność graczy, znana przecież z wrzasków, krzyków, wyzwisk i dwunastolatków obrażających się nawzajem. Owszem, jest to wstrętne, ale na całe szczęście można wyciszać złote myśli konkretnych ludzi.

Wiem, co dzieje się tuż po premierze kolejnego CoD-a, kiedy dziesiątki tysięcy ludzi ściera się, dociera i wyzywa. Dajcie mi wystarczająco dużą populację, a pokażę wam każdy możliwy typ dewianta i buca sieciowego. To nie do uniknięcia. Ale Modern Warfare 3 jest z 2011 roku. 99% osób, które spotykam, wbiły w nią setki godzin, mają poziomy tak wysokie, że nie rozpoznaję już znaczków, które się przy nich wyświetlają. Grają w nią nie dlatego, że jest nowa, ale dlatego, że chcą w nią grać.

Ale i tak wyzywają się od noobów. Noobem jest osoba, która skitra się w rogu i zgarnie jednego fraga przez kampowanie (to CoD, więc po chwili taki delikwent ginie i tak, zazwyczaj w akcie zemsty przed chwilą zabitego). Noobem jest osoba, która używa P90. Noobem jest osoba, która nie trafi rakietą. Wreszcie noobem jest osoba, której uda się zastrzelić kogoś naprawdę dobrego, takiego ze statystykami na poziomie 30 fragów i 2 śmierci.

Wyzywanie od noobów to standard w sumie już niedostrzegalny po kilku rozgrywkach, ale przecież na tym się nie kończy, to dopiero początek. Ludzie tracą czas na wstukiwanie na klawiaturze wyzwisk, kiedy mogliby już grać. Przeszkadza im, jak się biega. Przeszkadza im, jak się nie biega. Przeszkadza im, jak się biega w drużynie. Przeszkadza im, jak się nie biega w drużynie. Dzielnie to wszystko znoszę. Tak już jest, spoko. Jakimś światełkiem w tunelu są coraz częściej pojawiające się po meczu komentarze. „gg”, piszą ludzie i wtedy sobie myślę, że jednak coś z tej całej manii wokół MOBA i League of Legends wyszło dobrego oprócz pornofanfików.

Screenshot promocyjny trybów multi, czyli jak ta gra nigdy nie wygląda.

Screenshot promocyjny trybów multi, czyli jak ta gra nigdy nie wygląda.


Nie wytrzymuję w momencie, gdy nagle wyzywa mnie jakiś Polak. Bo jestem „niegodny flagi w podpisie”, gdyż ponieważ go zastrzeliłem, głównie niechcący, bo nie planowałem tego, ale jakoś tak wyszło. Jestem więc wyzywany od damskich części ciała oraz prostytutek. Ktoś prosi po angielsku o uspokojenie, ale polscy wojownicy go ignorują, bo pewnie nie rozumieją, o czym mówi. Rozumiecie, jestem „niegodny” posiadania identyfikatora narodowości w podpisie, jak gdyby istniał zespół cech prawdziwego Polaka grającego w Call of Duty.

I tak lecimy dalej. Jestem „pipą”, „durniem”, „debilem”, „kretynem”, „guwnem”. Bo gram z nimi w grę, w którą są ode mnie lepsi! Skoro są lepsi, to po co mnie wyzywają? Przecież nie udaję, że to ja jestem na górze, robią ze mną, co chcą. Już wygrali pokazem umiejętności, nie zaprzeczam. W końcu nie wytrzymuję. Po ostatnim wyzwisku, że „mam małego fiuta”, odpowiadam grzecznie, że „twoja stara wczoraj nie narzekała”.

„Po rodzicach się nie jedzie” – odpowiada kolega. Kontynuuje: „Jakim trzeba być człowiekiem żeby takie żeczy o matce mówić”.

Ale ja już nie słucham, biegam sobie dalej, przeznaczam na grę te 30 minut, które potrafię wygospodarować z dnia wypełnianego pracą, dodatkową pracą, zakupami, opieką nad dzidzią (jest taka śliczna ta moja córeczka) i dojazdami pociągiem.

I nawet, tak przez tę sekundę pomiędzy śmiercią a wskrzeszeniem, fantazjuję sobie, że młody człowiek, którego matkę przed chwilą obraziłem (bo gdyby był starszy, to zapewne pomyślałbym, że żonę obrażam, wiedzieliście to o pokoleniu 50+, oni tak „twoją starą” interpretują?), naprawdę odczuwa jakiś niesmak po starciu ze mną, rzeczywiście uważa, że przesadziłem. Mógłby jakoś to wyekstrapolować, wyciągnąć nauczkę, przestać wyzywać ludzi w sieci tylko dlatego, że grają z nim w grę (gdyby ich nie było, to by nie mógł grać…).

Przez chwilę jestem z siebie bardzo zadowolony. Michał humanista taki, mądry taki, wow, tak do myślenia dał, ale po sekundzie muszę przyznać to sam przed sobą. Chciałem, żeby było mu przykro. Najlepiej dłużej.

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.