Grand Theft Auto V i świństwo wyboru

Och, Rockstar, prawdziwy dylemat postawiliście przede mną.

(Uwaga, tekst zawiera informacje na temat zakończenia fabuły GTA V)

Grand Theft Auto V przeszedłem po premierze, aby napisać recenzję do nieodżałowanego serwisu. Trzymałem się wtedy zasady braku pośpiechu. Nie ma co zasuwać z grą, szczególnie tak ogromną, tylko po to, aby recenzję mieć szybko. Kto chciał kupić, to kupił, kto chciał poczytać, co ma do powiedzenia Piwowarczyk, poczekał te dodatkowe tygodnie. Bez stresu, przecież i tak nie płacił mi za teksty, prawda? 🙂

gta_iv
Teraz przeszedłem Grand Theft Auto V drugi raz, uważniej, spokojniej, rozkładając rozgrywkę na miesiące, nie na dni. Podobnie postąpiłem z Grand Theft Auto IV, choć wtedy narzuciłem sobie jeszcze bardziej restrykcyjnego zasady – była to pierwsza gra na moją pierwszą konsolę, Xboksa 360. Obiecałem sobie, że nie zagram w nic innego, dopóki jej nie skończę. Cóż to był za piękny przymus.

Kiedy skończyłem opowieść o Nico, byłem… byłem chyba smutny. Oczywiście spodziewałem się, że Rockstar nie odpuści swojemu zamiarowi mało subtelnej dekonstrukcji amerykańskiego snu, który dekonstruowany był już tyle razy, że raczej przydałaby mu się rekonstrukcja. Więc wiedziałem, że Grand Theft Auto IV nie skończy się dobrze, Nico dalej będzie zbirem z alejki wykonującym kiepskie robótki dla sprytniejszych i lepiej postawionych. Wiedziałem, że tak będzie, ale i tak byłem zły, że tak było. Być może wynika to z interaktywnego charakteru gier. Co innego obejrzeć dwugodzinny film, nawet dwudziestogodzinny serial, w którym główny bohater na końcu ma tyle samo co na początku, ale medium zmuszające mnie z definicji do zaangażowania się w świat, której poświęciłem czterdzieści godzin? Wiedziałem, że skończy się smutkiem, ale i tak było mi smutno, gdy już wiedziałem, że na końcu jest smutek.

W przypadku Grand Theft Auto V przez ani sekundę nie czułem smutku, za to bardzo szybko poczułem gniew. Gra zrobiła na mnie ogromne wrażenie, jak początek nowej generacji na konsolach jeszcze z tej starej, działająca płynniej i piękniej niż niejedna produkcja z Xbone’a i PS4. Historia Franklina działała według znanych z poprzednich produkcji Rockstara schematów, w przypadku Michaela wyglądało to już inaczej, ciekawiej i odważniej. I wtedy pojawił się Trevor. Wyrażałem swoje zdziwienie i gniew wielokrotnie na łamach „Nieczystych zagrywek”. Nie dość, że Rockstar każe nam sterować jedną z najobrzydliwiej wprowadzonych postaci w historii gier, to do tego w późniejszych etapach zmusza do kolejnych obrzydliwości. Misja z torturowaniem więźnia jest po prostu wstrętna, głównie przez swoją niepotrzebność.

Tak więc nienawidziłem Trevora, nie podobało mi się, jak scenarzyści Rockstara próbują od samego początku mną manipulować, jak kopiują modę na zło zapożyczoną z seriali takich jak House of Cards, Dexter czy Breaking Bad. W tym akurat byli zawsze dobrzy. Patrzyli, jak granice przesuwają inni, a potem kopiowali to, co zrobili prekursorzy, dodając odrobinkę obrzydliwości własnego sortu.

Pogłoski na temat zakończenia gry dotarły do mnie kilka dni po premierze. Ciężko jest pracować jako redaktor serwisu o grach i przez przypadek nie trafiać na takie informacje. Tak więc czekałem na zakończenie, bo wiedziałem, że nie będę miał problemu z wybraniem, który z trzech bohaterów ma zginąć. Trevor musiał odejść, najlepiej w okrutny sposób, choć przecież nie przyznałbym się na głos przed sobą, że życzę komuś takiego końca, nawet wirtualnej postaci (wszak empatia jest podstawą immersji, czyż nie?). Michael nie był może fajną osobą, Franklin potrafił irytować, ale Trevor? Trevor musiał odejść.

Dopiero w momencie, gdy miałem wybrać, która z postaci ma zginąć, kiedy na telefonie Franklina pojawiły się trzy opcje: Michael, Trevor, Poświęcenie, zdałem sobie sprawę z tego, jak podwójnie przewrotnie zachował sie Rockstar. Najpierw wprowadza postać wstrętną i obrzydliwą, zmusza nas do sterowania jej czynami, a na koniec daje nam możliwość zabicia tej właśnie postaci. Sprawdza nasze święte oburzenie, pyta się, czy jesteśmy w stanie coś z nim zrobić, czy to rzeczywiście prawdziwa złość, czy tylko takie sobie gadanie na poprawę humoru. Ależ podwójne diabły pracowały nad tym scenariuszem, nie dość, że zmuszają nas do patrzenia, to później zrzucają na nas odpowiedzialność za zakończenie.

Nie miałem żadnego problemu z wyborem, żadnego. Dopiero później przyszło mi do głowy, że nie wykonałem wszystkich misji Trevora, ale klamka już zapadła, a raczej wystrzeliła. Nie czułem się z tym źle, przecież zabijając Trevora, ratowałem Michaela i Franklina.
gta_v
Grałem więc sobie dalej w Grand Theft Auto V, aż zacząłem buszować po opcjach menu, próbując różnych wyjść w ostatniej misji Dominatora. I wtedy zobaczyłem, że mogę rozegrać dwie pozostałe opcje, zabicie Michaela i oraz „Poświęcenie” Franklina. Z ciekawości sprawdziłem, jak to wygląda.

Misja Michaela była przewidywalna. Wiadomo, „Byłeś dla mnie jak rodzina!”, „Traktowałem cię jak syna”, etc. Ale misja Franklina… Och, Rockstar, ależ z ciebie przebiegły i krzywo uśmiechnięty diabeł. Misja Franklina kończy się rozwiązaniem wszystkich problemów, wymordowaniem wrogów, pozbyciem się problemów. Po misji Franklina wszyscy bohaterowie żyją… Na początku byłem zły. Scenarzyści mnie oszukali, przecież gdybym wiedział, że jest „złoty środek”…

Po chwili mi przeszło. Rockstar wybrał najlepszą możliwą opcję. Dał mi możliwość wyrażenia swojego oburzenia, zrobienia tego, na co miałem ochotę (a czy nie do tej niedojrzałej potrzeby, bycia morderczym turystą w krainie bez konsekwencji, nie odwołuje się ta seria?) albo wybrania alternatywy, altruistycznej wersji nieprzystającej do świata Grand Theft Auto V. I rzeczywiście, „Poświęcenie” w Los Santos nie istnieje, nawet, jeśli chcemy go dokonać. Czy to pierwsza gra, która daje możliwość wyboru, czy jeden z głównych bohaterów zasługuje na śmierć?

Czy podoba mi się to, co zrobił Rockstar? Zmusił mnie do nienawiści, a potem dał możliwość jej wykorzystania? Chyba tak. Zawsze jest dobrze dowiedzieć się czegoś o sobie, nawet jeśli nie jest to coś miłego.

Michał Piwowarczyk

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.