Brudne łapy Microsoftu

Z jakiegoś powodu newsem dnia jest to, że Rise of the Tomb Raider jednak nie jest grą na wyłączność Xboksa One, a jedynie „grą na wyłączność Xboksa One przez jakiś czas”. Zgodnie z ukutą jakiś czas temu w pracy mantrą, że kłamstwo klika się dwa razy, ten fakt o znikomej wartości informacyjnej (którą można by zredukować do: część graczy poczeka na nowego Tomb Raidera trochę dłużej; znając „branżę” to i tak trudno powiedzieć, kiedy ta gra wyjdzie, a co dopiero dodawać do tego jakieś „jeszcze dłużej”, więc co w ogóle) robi w sieci zamieszanie już drugi dzień.

Nie powinien!

Bo kogo w ogóle dziwi wypowiedź Phila Spencera, przedstawianego na gamescomowej konferencji Microsoftu jako „głowa Xboxa”? Oczywiście, że jego firma nie kupiła ani praw do marki Tomb Raider, ani studia Crystal Dynamics. Oczywiście, że skoro nie zrobiła jednego ani drugiego (a wierzcie, jakby zrobiła, to chwaliliby się dużo bardziej) to będzie ono mogło w przyszłości zrobić ze swoją grą wszystko, na co tylko będzie miało ochotę. W tym wydać ją na peceta, Playstation 4 i cokolwiek jeszcze przyjdzie im do głowy. I oczywiście, że to zrobią, bo – cytując legendę polskiej branży, która raz po raz udowadnia na Facebooku, że zna się na wszystkim – petunia nie omlet. Nikogo nie powinno to dziwić, a mnie dziwi jedynie, że kogokolwiek dziwi (to).

A czy mi się to podoba? Nie. „Nie podoba” to mało powiedziane. Uważam to za straszliwe draństwo i działanie przez Microsoft na szkodę całej branży gier wideo. Uważam tak z dokładnie tego samego powodu, z którego w ogóle mnie nie dziwi dzisiejsze „sprostowanie”. Bo to nie jest żaden exclusive, w żadnym rozsądnym rozumieniu tego słowa. To gra wzięta za zakładnika. Microsoft oczywiście zdążył nas już do tego przyzwyczaić dodatkami do Call of Duty, ale to relatywnie mała rzecz, więc jeszcze aż tak bardzo nie było o co się spinać. Ale teraz?

rise

Jakikolwiek sens istnienia tytułu na wyłączność, który nie pochodzi bezpośrednio od studia należącego do producenta konsoli (czyli np. Naughty Dog i Uncharted dla Sony czy Turn 5 i Forza dla Microsoftu) jest – według mojej skromnej oceny – sytuacja, w której producent konsoli zawiera z twórcami gry czasową umowę o współpracy. O współpracy. Czyli nie tyle płaci za wyłączność, co pomaga w stworzeniu danej gry, nawet jeżeli różnicę czasami ciężko uchwycić. Ale jestem w stanie uwierzyć, że Microsoft przyczynił się do powstania Alana Wake’a. Że przyczynił się do powstania Gears of War. Dlatego wyłączność tych gier na Xboksa mnie nie bolała.

Ale tutaj? Tutaj Crystal Dynamics robiło sobie grę w spokoju, nieniepokojone, z całą pewnością nie potrzebując pomocy od nikogo, w szczególności na pewno nie od Microsoftu. Na E3 zapowiedzieli swoją grę, podobnie jak wiele innych studiów na tych targach, bo to jest to, co na tych targach się robi. Nie było najmniejszych powodów przypuszczać, że jest to exclusive na jakąkolwiek platformę, nawet jeżeli tytuł pierwszy raz pokazał się na konferencji Microsoftu. Znów – tak się po prostu na tych targach dzieje, jeżeli wtedy nikt nie mówił o wyłączności, to znaczy, że o żadnej wyłączności nie mogło być wtedy mowy.

Microsoft po tych targach przechadzał się z wypchanym portfelem, obserwował reakcję mediów i graczy, i jak się już napatrzył, to poszedł na zakupy. I zapłacił, ale nawet nie za grę, tylko za milczenie twórców w temacie wersji na inne platformy. Może dlatego, że uznali, że warto albo ktoś zasugerował, że powinni mieć prawa własności do wszystkich gier z tytułem Rise, nie wiem.

Te zakupy oczywiście były konieczne, bo dobra prasa jest teraz konsoli Microsoftu, przy gorszych od PS4 wynikach XOne, potrzebna jak nic innego. A oni, podobnie jak – obserwując klimat wokół tych wydarzeń w sieci – większość graczy nie rozróżnia „dobrej prasy dla XOne” od „złej prasy dla PS4”, więc nagle „niewyjście jakiejś gry na PS4” staje się cudownie „zaletą” XOne. Oczywiście mam tu na myśli wyłącznie fakt wyjścia bądź niewyjścia na daną platformę jakiejś gry, bo ogólnie w tych wydarzeniach trudno mówić o jakiejś dobrej prasie dla Microsoftu.

Odrażające to jest, tfu. Paskudne.

Piszę, bo nie będzie mnie dziś niestety na nagraniu z powodów rodzinnych. Wczoraj skopaliśmy, dziś Tomek powtarza z Igą i Kubą za mnie. Ech, życie.

Następnym razem będę, co nie znaczy, że nic już nie napiszę. A to miało być wpisem na Facebooku, ale zrobiło się długie, to.

Dominik Gąska

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.