Grrrr… Lumino City

Śliczna, przecudna, kolorowa i po prostu pięknie wykonana gra, która nie do końca liczy się z graczem.

Słyszeliście o Lumino City? To przygodówka wydana i stworzona przez State of Play (twórcy Lume – jeśli graliście w Lume, większa część tego tekstu będzie dla was raczej powtórką), której udało się zdobyć grową nagrodę BAFTA za artystyczne osiągnięcie. I nie można się takiej decyzji dziwić. Zresztą – oceńcie sami:

Lumino City – Official Trailer from State of Play on Vimeo.

Wygląda cudnie, prawda? Konstrukcja świata istnieje zresztą materialnie – jako papierowo-kartonowy model. Wszystkie levele to zbliżenia na stosowne jego części, więc gracze zachwycać się mogą dbałością o detale i fantastycznym projektem zarówno małych, kartonowych budyneczków, jak ich wnętrz. Znakomicie dobrano również kadrowanie poszczególnych pomieszczeń i ich oświetlenie. Dzięki temu domy wydają się przytulne, wielkie pomieszczenia, chociaz świadomi jesteśmy ich rozmiaru, naprawdę są w stanie przekonać nas do swojej monumentalności, a oglądane przez nas miejsca kiedyś naprawdę pulsować mogły życiem.

LuminoCityMakingOf_1920x1080_12

Mogły, bo od czasu kiedy dziadek głównej bohaterki – Lumi – przestał doglądać miasta, popadło ono w ruinę. Dziadka tego, nazwanego po prostu Granddad lub, od profesji, The Handyman, coś skradło już u samego początku naszej przygody. Lumi jest rzecz jasna zmartwiona i podąża jego tropem. Dzięki drodze, jaką musimy przebyć wraz z Lumi, zobaczyć możemy właściwie całe miasto. Za sprawą znajdowanych co rusz ulotek (wykonanych z ogromną dbałością – jak zresztą cała gra), dowiadujemy się natomiast o tym, co stało się w mieście i czym interesowali się jego mieszkańcy. Z niektórymi z nich możemy zresztą porozmawiać.

Lumino City jest więc grą wręcz prześliczną, wykonaną porządnie do ostatniego szczegółu modelu i światła. A dlaczego stwierdziłam wyżej, że nie do końca liczy się z graczem? Otóż projekt rozgrywki nie idzie ramię w ramię z projektem artystycznym gry.

Lumino City, jak pisałam wcześniej jest grą przygodową. Co więcej: klasyczną grą przygodową point-and-click (nic z tego co robi TallTale czy inni Superbrothers). I zdarza jej się niestety potknąć podczas podstawowych elementów rozgrywki.

Nie chcę tutaj powiedzieć, że każda zagadka jest wykonana źle, lub że oprawa graficzna jest mało informacyjna. Jednak w wielu miejscach niestety tak jest. Wiele z zagadek, poza tym fantastycznym elementem rozgrywki, który każe nam wymyślić rozwiązanie, po czym je zastosować , wymaga powtarzania owego rozwiązania kilka razy, co nie jest już tak fajne, jak było na początku. Jeśli np. gramy na gitarze, nie gramy na niej przez moment, żeby pokazać że udało nam się zapamiętać ciąg dźwięków, a robimy to wiele razy pod rząd, by powtórzyć każdą sekwencję dźwięków, po czym na końcu połączyć owe sekwencje razem, w pełną melodię. Nie sprawia to rzecz jasna trudności, ale spowalnia dynamikę i tempo rozgrywki. Jest tak też zresztą w kilku innych miejscach.

Screenshot_Photogrpaher_WorkInProgress

Zwróćcie uwagę na starsze gry przygodowe – chociażby sławną serię Monkey Island. Głównym zadaniem gracza było w niej wpaść na rozwiązanie. Samo wykonanie czynności przez bohatera było swego rodzaju nagrodą dla gracza: długo nad tym myślałem, spróbowałem czegoś (czasem szalonego), a teraz widzę, że przyniosło to jakieś efekty. W Lumino City gracz zaprzęgnięty jest również w samo rozwiązanie, co nieco zatrzymuje tok myślenia i przeżywania, a nagle każde skupić się na jednym miejscu na zdecydowanie dłuższy czas niż inne elementy gry.

Dodatkowo, gra uczy, iż zagadki rozwiązuje się tu za pomocą przedmiotów. Kilka razy, kiedy już przeszukacie okoliczne miejsca w poszukiwaniu czegoś, o czym mówi jakaś postać, okazuje się, iż wystarczyło porozmawiać z kimś dwa razy, a on przekaże dany przedmiot zainteresowanemu. Do tego dochodzą również momenty, w których gracza niejako oszukuje piękną szatą graficzna. Przeszukujemy więc okolice w poszukiwaniu drogi, kiedy okazuje się, iż czarna plama obok to nie jest cień lub okno, a drzwi i właściwie tam powinniśmy udać się najpierw.

Wszystkie te potknięcia są co prawda drobne, ale składają się na momenty, w których w głowie widoczne jest taki świecący neonowy napis „Serio?”. Dodatkowo Lumi porusza się dość wolno, a raz wysłana do celu, raczej do niej dociera przed innym poleceniem – co, jak się domyślacie, nie skutkuje przyśpieszeniem dynamiki rozgrywki.

Screenshot_CraneCity_workInProgress

Pomimo tego Lumino City daje wiele radości. To uczta dla oczu. Nawet te drobne błędy nie świadczą źle o tym tytule. Jest przyjemny, sympatyczny (tak, to słowo bardzo do niego pasuje), ładnie udźwiękowiony, i sprytny. Zagadki wymagają więcej od gracza niż inne tego typu gry, które ostatnio ukazują się na rynku (szczególnie, że wiele z nich możecie kojarzyć z innych produkcji, a tutaj są po prostu trudniejsze). Jeśli więc macie ochotę na kilka godzin podziwiania małego, kartonowego miasteczka i ciche okrzyki „oh”, „ah”, kiedy zauważycie jakiś drobny szczegół, którego się nie spodziewaliście, koniecznie pograjcie w Lumino City. Wszystkie dobre wrażenia i efekt wizualny naprawdę są warte tych drobnych chwil frustracji. Serio.

Iga Ewa Smoleńska

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.