Tomasz czyta: „Lata powyżej zera” Anny Cieplak

Urodziłem się w 1984 roku, więc „Lata powyżej zera” to jest nie tylko książka dla mnie, ale i o moim pokoleniu. Bo bohaterką Anny Cieplak jest urodzona w 1987 roku Anita, która we w miarę świadome nastolęctwo wchodzi 11 września 2001 roku, gdy samoloty wbijają się w WTC. Więc tak, odnajduję się w „Latach”, bo choć nie załapałem się na gimnazja, to wciąż pamiętam Gadu Gadu i śmierć papieża. Tylko gust muzyczny miałem inny od Anity, ale to chyba z powodu tych 4 lat różnicy – słuchanie Nirvany i Pearl Jam w 1997-98 nie było jeszcze tak obciachowe, jak na początku XXI wieku, więc nie załapałem się na polski hip-hop i uwielbienie do Paktofoniki (czego, szczerze mówiąc, trochę żałuję).

Cieplak pisze fajne książki. Takie było „Ma być czysto” – zaskakująco roztropna powieść o współczesnej polskiej młodzieży, której autorka nie oburzała się na życie seksualne nastolatków, a czytelników uświadamiała, że różnice klasowe a) mają znaczenie b) przechodzą z pokolenia na pokolenie. Takie są też „Lata powyżej zera”. Fajnie, lekko napisane, ale i mocno powierzchowne. Bez artystowskich pretensji, ale i z wyraźnym, własnym stylem – jeszcze niewyrobionym, czasem trochę zbyt enigmatycznym (rozumiem, że autorka chce być subtelna, ale przesadza) i nieco zbyt skrótowym (miejscami trudno się zorientować, który w zasadzie mamy rok). Ale jednak rozpoznawalnym, wartkim i sprawiającym, że przez książkę się płynie, a nie przedziera. Jedyne co mnie naprawdę w stylu Cieplak uwiera, to zbytnie przywiązanie do rekwizytów z epoki i fakt, że unużane w nostalgii „Lata powyżej zera” często chadzają na łatwiznę. Ja rozumiem, że poprzednia dekada nie jest jeszcze zbyt dobrze opisana, a każde wspomnienie o żółtych słoneczkach GG i wstępowaniu do Unii, z automatu zaskarbia autorce sympatię czytelnika takiego, jak ja. Jednak Cieplak tego chwytu nadużywa i czasami można odnieść wrażenie, że „Lata powyżej zera” to nie powieść, a sentymentalna przejażdżka na koncert gwiazdy rocka sprzed lat, po której spodziewamy się, że zagra wszystkie swoje największe hity.

Bezdyskusyjnie fajna jest Anita, główna bohaterka książki, której życie śledzimy od 13 do 22 roku życia. I tutaj już nie mam zastrzeżeń. Anita jest idealnie przeciętną przedstawicielką mojego pokolenia, niepozbawioną przy tym własnej osobowości. Naprawdę sympatyczną, przeciętnie rozgarniętą dziewczyną, w którą uwierzyłem bez zastrzeżeń. Popełnia błędy i bywa raniona, przez co czasem lubiłem ją bardziej, a czasem mniej. Ale przez całą książkę widziałem w niej pełnowymiarową istotę ludzką, trochę tylko na siłę wciśniętą do folderu „Cudownie przaśne lata ’00 w Polsce”. Cieplak traktuje Anitę z czułością, ale i bezwzględnością. Jest taka scena w tej książce, która naprawdę, naprawdę mnie zabolała. I chyba największym triumfem autorki jest fakt, że tej rany którą mi i Anicie zadała, nie jątrzyła, ani nie sprowadzała do kiczu.

Uwaga o zakończeniu. Olga Wróbel napisała na Kurzojadach, że Cieplak „zapomniała o zakończeniu, bo to, co obecnie pełni jego funkcję, można uznać najwyżej za zamknięcie paragrafu, a nie powieści o tak dużym ładunku emocjonalnym”. I rzeczywiście, Anita jest tak sprawnie skonstruowaną postacią i tak bardzo się z nią zżyłem, że ten brak domknięcia jakoś mnie uwiera – zwłaszcza teraz, kilkanaście minut po tym, jak zamknąłem książkę. Ale z drugiej strony bardzo mi się to zakończenie podoba. „Lata powyżej zera” to wycinek z życia Anity, uzmysławiający mi, jak abstrakcyjne są te wszystkie „dekady” i „pokolenia”. Dzięki otwartemu (a w zasadzie uciętemu) zakończeniu wiem, że życie Anity jakoś tam dalej się potoczy, że poznałem tylko fragment. Trochę jak z kolegą z dzieciństwa, którego odkopałem na Facebooku, przez kilka dni intensywnie do siebie pisaliśmy, a później wszystko gdzieś uleciało.

Wbrew pierdołom, które Ziemowit Szczerek napisał na okładce, to nie jest „głośny pokoleniowy manifest”, bo każdy głośny manifest (a już zwłaszcza pokoleniowy) jest, z założenia, pretensjonalny i pompatyczny. Nie da się bez pretensji powiedzieć czegoś manifestacyjnie o wszystkich. Największą zaletą „Lat powyżej zera” jest właśnie fakt, że nie są żadnym manifestem, że nie paradują przed czytelnikiem z wypiętą klatą, mówiąc: „patrz, to o was, odnajduj się”. To opowieść nie o pokoleniu, ale o Anicie, która do pewnego pokolenia należy. Ja się w niej nie odnalazłem – jestem chłopcem z Olsztyna, pochodzę z innej klasy społecznej, podjąłem w życiu mniej ryzykownych decyzji i nie spotkało mnie tyle przykrych rzeczy. Ja Anitę zrozumiałem i polubiłem. I chyba, pomimo kilku słabości tej książki, wystarcza mi to.

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.