Tomasz czyta: „Bellmer. Niebiografia”

„Bellmer. Niebiografia” Marka Turka to jeden z tych komiksów, które absolutnie do mnie nie przemawiają. Ale też nie jest to chyba komiks dla mnie – dyletanta w dziedzinie historii sztuki, który o Bellmerze coś tam wcześniej słyszał, ale poczytał dopiero, gdy kilka miesięcy temu Kultura Gniewu ogłosiła, że „Niebiografię” wyda.

Turek już w tytule sugeruje, iż nie tyle mierzy się z biografią swojego bohatera, co podejmie grę z jego osobą. A może raczej: osobą, twórczością, biografią i wpływami. I z całą otoczką, jaka przez dekady wokół Bellmera narosła, przeciekając także do popkultury – sam Turek wymienia „Silent Hill 2”, „Ghost in the Shell 2” czy twórczość Marilyna Mansona. I choć „Niebiografia” ma w sobie zaskakująco dużo z biografii, bo opowiada po prostu o konkretnych, zdaniem Turka najważniejszych, momentach z życia artysty, to dla niekompetentnego czytelnika będzie niemal nieczytelna. Na szczęście każdy z rozdziałów jest opatrzony przypisami, które sprawiają, że „Niebiografia” jest o wiele przystępniejsza. Podważają jednak decyzję autora o stworzeniu komiksu niemego. Bo czemu Turek, autor artykułu „O wyższości komiksów niemych nad komiksami z tekstem”, w ogóle zdecydował się na taką formę, skoro sam widział, że komiks niemy nie sprosta zadaniu. I zamknął „Niebiografię” 2-stronicowym posłowiem, 3 stronami przypisów, bibliografią i kilkoma akapitami na temat wpływu Bellmera na popkulturę, żeby czytelnik na pewno zrozumiał? Może po prostu, przy tak skomplikowanym i bogatym materiale, wyższość komiksu niemego wcale nie jest tak oczywista?

Prace Turka są wycyzelowane i chłodne. Imponujące warsztatowo, ale i – poprzez swoje dopracowanie, sterylność, czas, który (to widać) twórca im poświęcił – narzucające dystans. Pomnikowe twarze bohaterów, nawet gdy wykrzywione w grymasie rozpaczy, pozbawione są emocji. Co gorsze, takie też są rysowane przez Turka prace Bellmera. Nie dostrzegam w „Niebiografii” tej mięsistej, żywej, prowokującej nagości – tak szokującej, że w latach 20. XX wieku wystawę artysty zamknięto, a jego samego osadzono w areszcie. Nie widzę też bulwersującej niedoskonałą cielesnością erotyki ze zdjęć związanej Unicy. Ani tego, o czym w posłowiu pisze Marek Zaliberek – estetyzowania rozkoszy, sadystycznych urojeń, etc.

Jest za to owe traktowanie ciała jak zdania, które „pragnie abyśmy rozłożyli je na poszczególne wyrazy i przy pomocy kolejnych, mnożonych w nieskończoność anagramów odkryli na nowo jego prawdziwy sens”. W świetnej sekwencji na stronie XL Turek robi to z twarzą Hitlera, dekonstruując ją tak długo, aż zostaje tylko język, który najpierw wiąże się w symbol „figi z makiem”, a później w nierozerwalny kłąb mięsa – trafny komentarz do języka propagandy III Rzeszy i tego, jak Hitler manipulował językiem. Jest też świetny, kończący album rozdział „BLMR”, który wydaje mi się ciekawszy niż cała reszta komiksu. Ożywiona lalka Bellmera spaceruje w nim pomiędzy innymi pracami artysty, ucieka z Centrum Pompidou, a w finale macha na pożegnanie ulatującej w niebo wystawie. Fajna, otwarta na interpretacje miniaturka. Mnie rusza.

Ostatecznie jednak jest to album, który nie dał mi rzetelnej wiedzy o tym, jak życie Bellmera wyglądało. Ani o tym, jakim był on człowiekiem. Ani o tym, w jakich czasach żył. Ani o tym jaka była jego twórczość. Ani o tym, jak prace Bellmera odbiera Turek i dlaczego właściwie podjął z nimi grę. I na czym ta gra polega. I do czego prowadzi. „Bellmer. Niebiografia” świetnie sprawdziłby się jako dodatek do wystawy. Albo materiał promocyjny Europejskiej Stolicy Kultury w Katowicach – bo to właśnie biuro ESK jako pierwsze zaproponowało rysownikowi zrobienie tego komiksu (ostatecznie miasto nie zostało ESK, a Turek musiał kończyć prace bez wsparcia Katowic). Rzecz dla konesera znajdującego przyjemność w doszukiwaniu się nawiązań i odważnych hołdów. Czyli nie dla mnie.

Bellmer vs Beatlesi


Patronite mebbe?

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.