Skrzynie z gitarami

Siedzę przed komputerem i nie mam w co grać. To znaczy, miałbym w co grać, bo lista gier nieskończonych i nieruszonych jest długa jak sny Cthulhu o zniszczeniu ludzkości, ale nie mogę, po prostu nie mogę się zmusić. Siadam przed konsolą, przeglądam giereczki i nie chcę, po prostu nie chcę dotykać dzisiaj pada ani myszki.

Buszuję w skrzyni na rzeczy przeróżne, z gatunku tych, które ma się w domu, żeby trzymać w nich przedmioty nie do wyrzucenia, ale też nie do patrzenia na. Każdy ma taką Skrzynię w domu, czy w formie kartonu w piwnicy, półki na strychu lub zapchanej niemiłosiernie ku radości bogów Chaosu szafy, w której niejeden Pan Tumnus umarł z braku powietrza. Są w niej stare piłki do kosza, sportowa skarpeta, jakieś ciężarki do ćwiczeń, o które poprosiłem na urodziny i podniosłem może raz. Jakiś plakat Prokomu Gdynia z czasów marzeń o dominacji w Eurolidze, pognieciony egzemplarz „Dwóch wież” po angielsku, sprytną, płaską sakwę na kasę, kupioną na wyjazdy zagraniczne. Oraz dwie gitary od Guitar Hero.

Postanawiam wyciągnąć tę od „Guitar Hero Metallica”. Dlaczego w sumie nie. Znajduję jakieś baterie i nawiguję tym małym wypierdkiem na plastikowym wiośle, aby włączyć grę.

Moja przygoda z „Guitar Hero”, którą w najlepszym wypadku można nazwać epizodyczną, zaczęła się od Dominika Gąski. Dominik z uporem maniaka próbował przekonać mnie do konsol i w tym właśnie celu pożyczył mi swoje PlayStation 2 (był 2009 rok…) wraz z gitarą na kabel, pierwszym „Guitar Hero” i „God of War”. To był moment, który przekonał mnie do kupienia własnego Xboksa, teraz zbierającego kurz na półce.

Nigdy nie osiągnąłem poziomu mistrzowskiego ani w „Guitar Hero III”, ani w „Rock Bandzie III”, „Guitar Hero World Tour” ani „Guitar Hero Metallica”, którą kupiłem jako ostatnią. Bo Metallica. Bo ogólniak, bo „Nothing Else Matters” i „Enter Sandman”. Miałem jeszcze taki moment, że chciałem dokupić sobie perkusję, mikrofon. Myślałem nawet o keytar, bo przecież OMG TAKIE IMPREZY BĘDZIE MOŻNA URZĄDZAĆ, NIE? NIKT NIE CHCE, NO TRUDNO, POGRAM SOBIE SAM, w ciemnościach.

Zawsze dochodziłem do średniego poziomu trudności i miałem go w małym palcu, ale bałem się przechodzić wyżej przez strach przed tym wstrętnym, pomarańczowym przyciskiem, który wprawiał w zakłopotanie lewą dłoń. Kupiłem może jedną, dwie piosenki do „Rock Banda III”, bo Oasis i tak dalej. I po tygodniu, może dwóch odkładałem gitarę na bok, a ta w magiczny sposób transportowała się do Skrzyni. Chyba nie chciała wprawiać w zakłopotanie swoją obecnością częstych gości w naszym mieszkaniu. Taka dobra była.

Ignoruję więc „Grand Theft Auto V”, „Watch_dogs”, „Dungeons of the Endless” i włączam „Guitar Hero Metallica”. Bo Metallica. Pierwsze zaskoczenie. O proszę, gra nie wymaga aktualizacji. Cyfrowi rockerzy czekali przez lata na odkopanie, przez nikogo nie ruszani, nie niepokojeni patchami i zawartością dodatkową.

Spędzam z grą dobre 4 godziny non-stop. Gram te wszystkie kawałki, których słuchałem z najlepszym kumplem na jednych słuchawkach, schodząc podczas długiej przerwy z ostatniego, czwartego piętra ogólniaka na sam dół, do sklepiku, gdzie nie słyszeli jeszcze o czymś takim jak zdrowa żywność i radośnie sprzedawali czipsy i czarne jak smoła napoje gazowane bez smaku. On ubrany w obrandowane ciuchy skate’a, ja w pobłoconych od mazurskich bagien zamszakach i bliżej niesprecyzowane odzieniu osoby jeszcze nie zdecydowanej, czy poezja śpiewana to piękno czy zło (teraz wiem, że słodkie zło).

Gram i śpiewam pod nosem, mruczę, krzyczę trochę na głos, trochę do siebie teksty całkowicie źle zrozumiane ze słuchu, wciąż patrząc na znikające na ekranie kółeczka. Sen o odgrywaniu gwiazdy rocka w tych grach to był tylko marketingowy „pitch”, bo jak tu wczuwać się w śpiewanie, gdy trzeba ciskać w kolorowe przyciski.

Po 4 godzinach czuję, że coś osiągnąłem, że rzeczywiście jestem w to „Guitar Hero” lepszy. Choć taka lepszość i tak zostanie zakopana w Skrzyni na kolejne lata, aż moje dzieci odkopią je przez przypadek i zamęczą, żeby pokazać, o co w tym chodzi. Mam nadzieję, że nie będę musiał im tłumaczyć, czym jest gitara.

Te gry, ten gatunek jest martwy tak jak tamte dobre czasy zawężonej świadomości społecznej, nieskomplikowanych relacji międzyludzkich wtedy wydających się kłębkami emocji nie do rozwikłania. Można je schować do Skrzyni i wyciągnąć raz na jakiś czas, odpędzając poczucie przemijającego czasu, z którym jeszcze nie poradziłem sobie jako dorosły człowiek, ale w końcu będę musiał. Pewnie wyrzucę wtedy wszystko ze Skrzyni na śmietnik. Ludzie potrzebuję konkretnych granic, konkretnych wydarzeń, aby móc łatwiej sobie w głowie dzielić czas na kawałki.

Na ostatnią piosenkę wybieram „Nothing Else Matters”. Ucieka mi jedna łza za wspomnienia momentów, które przeżyłem przy tej piosence. Na zewnątrz świeci słońce, cyfrowy Hetfield uśmiecha się przez zęby.

Michał Piwowarczyk

Podoba Ci się? Podziel się z innymi.